poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Dzień XV – 1 Listopada 2012 – Chukhung (4730m n.p.m.)

Dzisiaj szczególny dzień w Polsce i dlatego też idziemy w szczególne miejsce. Pod południową ścianę Lhotse do Memoriału Jerzego Kukuczki, Rafała Chołdy i Czesława Jakiela. Wszyscy zginęli w różnych latach na południowej ścianie Lhotse*. Warto też przypomnieć, że Jerzy Kukuczka, jako drugi człowiek na świecie, zdobył wszystkie 14 szczytów o wysokości ponad 8 tysięcy metrów. Zajęło Mu to niespełna 8 lat. Reinholdowi Messnerowi, który jako pierwszy zdobył Koronę Himalajów i Karakorum, zajęło to 16 lat i cztery miesiące.
W tym wyjątkowym miejscu modlimy się, za zmarłych z naszych Rodzin i za wszystkich, którzy zginęli w górach. Zapalamy kadzidła i rozwieszamy flagi modlitewne. Świeczek nie udaje się zapalić, wiatr jest zbyt duży.
Spędzamy tu sporo czasu. To bardzo szczególny moment naszej wyprawy.

Południowa ściana Lhotse to od podstawy kotła do szczytu 4 km pionowej skały, miejscami pokrytej śniegiem. Stanowi wciąż wielkie wyzwanie dla himalaistów. Cytując Ryszarda Pawłowskiego „ To legenda. Ściana marzenie. Kto ją zdobędzie, będzie nieśmiertelny”.
Południowa ściana została zdobyta do tej pory tylko raz - w 1990 roku przez ekspedycję rosyjską (ale, jak mawiał Artur Hajzer, Rosjanie weszli z tlenem to się nie liczy-:). Warto dodać, że to właśnie Artur Hajzer z Krzysztofem Wielickim osiągnęli punkt 8300 m n.p.m., oczywiście bez telenu, ale z powodu sztormu i bardzo, bardzo złej pogody musieli zawrócić).

Jest naprawdę piękna i można zrozumieć, dlaczego himalaiści chcą pokonać tę górę właśnie tutaj.

Wracamy do Dingboche. Cały dzisiejszy dzień do wieczora jest bardzo spokojny i wyciszony. Siedzimy przez guest housem i co chwila spoglądamy to na nieco oddalone Lhotse, to na najbliższe Ama Dablam.
Słońce zachodzi, czas spać.


* Rafał Chołda zginął 25.X.1985 r., Czesław Jakiel zginął 15.IX.1997 r., a Jerzy Kukuczka 24.X.1989 r.

Memoriał Jerzego Kukuczki, Rafała Chołdy i Czesława Jakiela pod południową ścianą Lhotse.



Południowa ściana Lhotse (8516 m).Od podstawy kotła do szczytu to 4 km pionowej ściany.
To legenda.Ściana marzenie.Kto ją zdobędzie będzie nieśmiertelny.



Karawana jaków

Ama Dablam (6856m).W tłumaczeniu - Matka z perłowym naszyjnikiem.Góra uważana za najpiękniejszą na świecie

Ama Dablam

Ama Dablam ma wiele pięknych odsłon

Ama Dablam

Tragarz na szlaku do Dingboche. Ciężary, które noszą tu tragarze, wzbudzają nasz podziw i szacunek

Kobiety też bywają szerpankami - tragarzami



Skąpana w chmurach południowa ściana Lhotse



Dzień XIV – 31 Października 2012 – Trasa Gorakshep – Dingboche (4410m n.p.m.)

Początek treku do Dinchboche trudny. Jakoś nie możemy się rozkręcić. Wleczemy się za karawaną jaków. Potem jest już trochę lepiej, aż do Lobuche. Tu robimy półgodzinną przerwę i znowu trudno nam złapać właściwy rytm wędrówki. Po drodze czeka nas jeszcze jedna przerwa, w ważnym miejscu. W jednej z dolinek na szlaku jest zespół czortenów – memoriałów poświęconych sherpom, którzy zginęli w rejonie Khumbu*. Jest tu też memoriał Scotta Fishera, alpinisty, który zginą 11 maja 1996 roku w tragedii na Evereście. W tamtym roku miejsce to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Cmentarzysko bez ciał. Czortenów jest bardzo dużo, a i tak to tylko kropla w morzu. Znowu myślimy o przemijaniu i sensie wspinaczki.
Przez dłuższy czas idziemy w ciszy. Widać już Dingboche, ale co z tego jak droga do wioski ciągnie się w nieskończoność. Trochę brakuje już sił i docieramy na miejsce, siłą woli. Zatrzymujemy się w guest housie z tamtego roku. Tym razem dostajemy pokój w nowo wybudowanej części. Brzmi to dumnie, ale tak naprawdę to budynek z blachy i dykty. Wszystkie w tym rejonie takie są. Nie buduje się tu naszą technologią, bo nikt tu nie wnosi cegieł czy pustaków. Zewnętrzne ściany hotelików obudowuje się pozyskanym w górach kamieniem. Pokoje dzieli się dyktą. Wieczorem, gdy wszyscy kładą się spać, jest czasem bardzo zabawnie. Każdy siebie słyszy, a koncerty na chrapanie, są w tylu wersjach ilu śpiących w pokojach ludzi. Naszej części nie zdążyli jeszcze obudować kamieniami, więc mamy blaszano-dyktowy pokoik. Jesteśmy już niżej i jest znacznie cieplej, więc nie widzimy problemu.
W nocy może jest lekko minusowa temperatura, ale po raz pierwszy od kilkunastu dni nie zamarzły nam szyby w oknach. Można powiedzieć gorąco jest.


* Khumbu – znany jak Region Everest

Czorteny sherpów, którzy zginęli w rejonie Everestu. Cmentarzysko bez ciał.Wstrząsające jak wielu już tu zginęło
Czorten Scotta Fishera, alpinisty, który zginął w tragedii na Evereście 11 maja 1996 roku.



Dzień XIII – 30 Października 2012 – Trasa Lobuche – Gorakshep (5140m n.p.m.)

Wczoraj rozmawiałam ze spotkanym przewodnikiem, który powiedział mi, że w Gorakshep trudno znaleźć nocleg. Ruszamy zatem wcześnie na szlak, by zdążyć przyjść na miejsce przez dużymi grupami turystycznymi. Ja nie wchodzę tak szybko, więc obowiązek znalezienia noclegu spada na Daniela. Misiek jest szybki i w dodatku lubi podchodzić. Umawiamy się na spotkanie w Budda guest house w Gorakshep, miejsce znamy z poprzedniego roku. Daniel wyrywa do przodu, a jak zmuszona jestem iść po wąskiej ścieżce za małą karawaną jaków i ich poganiaczem. Nie da się wyprzedzić. Do Gorakshep idziemy sobie ok. 2 godzin, na zmianę ja i właściciel jaków, poganiamy zwierzęta. On po swojemu, ja po swojemu. Pod koniec wspólnej wędrówki poganiacz chyba się zasugerował moim okrzykiem: szu szu, bo też zaczyna tak wołać do swoich jaków. Śmiejemy się z tego i żegnamy się serdecznie. Misiek siedzi już na kamieniu i kontempluje jedną z piękniejszych gór na świecie Nuptse (7861m n.p.m.).Nocleg mamy i możemy spokojnie napić się kawki. Planujemy tu zostać 2-3 noce. Jednak nogi nie mogą się zastać i ruszamy na spacerek do widocznych w oddali czortenów. To memoriały poświęcone m.in. Dougowi Hansenowi i Robowi Hallowi, którzy zginęli w tragedii na Evereście 1996 roku. Tego samego dnia zginęło podczas wspinaczki na Dach Świata jeszcze 6 osób. Przebieg tych wydarzeń z 10 i 11 maja 1996 roku opisuje alpinista, pisarz i dziennikarz Jon Krakauer w książce” Into Thin Air”, w Polsce znanej pod tytułem „Wszystko za Everest”. Publikacja wzbudziła bardzo dużo kontrowersji i krytykę obecnych wtedy na Evereście uczestników różnych wypraw. Na podstawie książki powstał też film „Into Thin Air: Śmierć na Everest”*. I książkę i film gorąco polecamy. Pokazują jak trudne jest wspinanie w górach wysokich i jak bardzo różnią się wyprawy komercyjne od tych wyprawowych - indywidualnych. Tragedia na Evereście z tych dni jest uważana za jedną z największych na tej górze.
Łatwo przy tych czortenach o zadumę nad przemijaniem i ulotnością życia. Szczególnie, że stoi się w miejscu otoczonym wysokimi górami, a na wprost jest Everest.
Postanawiamy, że podejdziemy jeszcze trochę wyżej, żeby zobaczyć jeszcze więcej tej mitycznej góry. I tak idziemy sobie pod górę i końcu, decydujemy, że to dzisiaj, a nie jutro wejdziemy na Kala Patthar (5550m n.p.m.).Jest jeszcze wcześnie, mamy wystarczającą ilość wody, możemy iść. Droga jest łatwa, nie jest stromo. Nie idziemy udeptaną przez grupy trekkesów ścieżką, bo podchodzimy z innej strony. Tym samym, śmiejemy się, że wytyczamy nowy trawers na Kala Patthar. Można powiedzieć, że podejście jest bajecznie proste. Przy końcówce, dochodzimy do wydeptanej ścieżki i idziemy do szczytu tak jak pozostali. Kilka metrów za nami wchodzi 75-letni Japończyk, a my jesteśmy dla Niego pełni podziwu. Idzie wolniutko, lekko się chwiejąc, równym tempem. Na szczycie złożymy Mu gratulacje i wyrazimy swój wielki szacunek. Dziadeczek uśmiecha się szeroko i widać, że jest bardzo zadowolony.
My zaczynamy sesję zdjęciową, bo widoki z topu są oszałamiające i długo na nie czekaliśmy. Oczywiście Mt. Everest w roli głównej. Nuptse, które mu w tym obrazie towarzyszy, dopełnia widoku. Za nami Pumori (7161m n.p.m.), osobiście, bardzo mi się ta góra podoba. Zachwycamy się lodowcami, szczególnie tym jednym, potężnym Khumbu. Większość wygląda jak piaskownica, ale spływający z gór ice fall (lodospad) budzi podziw i jest to jeden z najtrudniejszych etapów dla Himalaistów w wyprawach m.in. na Everest i Lhotse.
Z Kala Patthar widać kilka żółtych namiotów w bazie pod Everestem. To właśnie z bazy wspinacze zaczynają swoją wędrówkę na Dach Świata czy Lhotse. Do bazy nie chce nam się iść, z resztą ice fall (lodospad) widać najlepiej z góry, na której właśnie stoimy. Może gdyby tam byli polscy himalaiści, to byśmy poszli, ale Oni mieli atakować Lhotse ok. 19 października, więc zakładamy, że już są w domu**.
W Kathmandu dowiemy się, że namioty, które widzimy w bazie, to namioty grupy koreańskiej, planującej atak na Mt.Everest.
Zaczynamy schodzić z Kala Patthar do Gorakshep. W związku z tym, że 3 - dniowy plan, zrobiliśmy w jeden dzień, jutro zaczynamy schodzić niżej. Jak dobrze pójdzie 1 listopada, będziemy w bardzo szczególnym miejscu.
Postanawiamy uczcić realizację dotychczas zakładanych planów i się wreszcie najeść. Ceny tu astronomiczne, ale to nasz wielki dzień. Zamawiamy dwudaniową kolację. Cudowna rozpusta. Nareszcie najedzeni układamy się do snu. Niestety nasza radość nie trwa długo. Pokój mamy nad kuchnią, a oni gotują na nafcie. Opary specyfiku unoszą się wszędzie i śmierdzi tak, że aż boli głowa. Okna nie da się otworzyć, bo na zewnątrz jest minus 15. Nie da rady spać. Masakra.

*18 września do kin wchodzi film pt: Everest” o tych samych wydarzeniach;

** w drodze powrotnej z Gorakshep w wiosce Tengboche od spotkanego Polaka (ten był akurat w grupie, planującej atak na szczyt Ama Dablam, prowadzonej przez himalaistę Ryszarda Pawłowskiego – m.in. pięciokrotnego zdobywcę Everestu), dowiemy się, że ekipa, pod kierownictwem himalaisty Artura Hajzera, która miała atakować Lhotse, zrezygnowała. Główne przyczyny to śmierć jednego z sherpów – Temby Sherp i pogarszające się warunki pogodowe – bardzo silny wiatr i niska temperatura, odczuwalna minus 45 stopni.

***Artur Hajzer (Słoń)- zginął 7 lipca 2013 roku na Gaszerbrumie I. To nasz Guru i bardzo Go podziwialiśmy. Artur śledził nasz trek do EBC i komentował nasze zdjęcia. Pamiętamy o Nim i jak się uda to w przyszłym roku biorę udział w Biegu dla Słonia, " Bo to historia, bo to marzenia, bo to historia godna przypomnienia"."

Mt.Everest (8848m),najwyższa góra świata.Po tybetańsku Czomolungma–Bogini Matka Ziemi,po nepalsku Sagarmatha–Czoło Nieba.Nazwa Everest pochodzi od nazwiska Sir George’a Everesta, geodety i kartografa
Khumbu Ice fall (lodospad).Stanowi jeden z najtrudniejszych etapów w drodze na Everest.Lodospad porusza się szybko i mogą się od niego odrywać nawet 12 metrowe bloki litego lodu.To bardzo niebezpieczne miejsce.
Everest (8848 m) i Nuptse (7861 m).Widok z góry Kala Patthar (5550 m n.p.m.).
Główny cel naszego trekkingu Mt.Everest w towarzystwie Nuptse
Miśki Adventure Team na górze Kala Patthar (5550m n.p.m.)
Aklimatyzacja-:) nie róbcie tego-:)
Czy te góry nie są piękne?
Pumori (7165 m n.p.m.).Bardzo mi się ta góra podoba
Czortenik na pomyślność, który sami zrobiliśmy na prośbę naszej ukochanej Pani Irenki, pozwoliła nam samym wybrać miejsce, gdzie go postawimy, myślę, że lepszego miejsca nie mogliśmy wybrać-:)
Na górze nie mogło zabraknąć naszych Chłopaków, Fredzia i Teofilka, bez nich żadna nasza podróż nie może się odbyć
Śliczny ptaszek do nas przyleciał
Panorama Himalajów z góry Kala Patthar


Droga do Everest Base Camp.To właśnie z EBC zaczyna się wspinaczka na szczyt Mt.Everestu
każdy chce mieć takie zdjęcie-:)
Czorten m.in.Douga Hansena, alpinisty, który zginął na Evereście w 1996 r.Tego samego dnia zginęło jeszcze 7 innych osób.Tragedia ta uważana jest za największą w historii tej góry

Nasz Budda - domek, ten z zielonym dachem
Zachód słońca na Evereście

Dzień XII – 29 Października 2012 – Trasa Dzongla - Lobuche (4910m n.p.m.)

Startujemy do Lobuche. Droga raczej łatwa, tylko trochę pod górkę. Niestety mam dzisiaj jakieś mroczki przed oczami i źle mi się idzie. To pewnie z braku witamin i nie minęło jeszcze zmęczenie po wczorajszej wspinaczce na Cho La. Odpoczywam chwilę i mroczki mijają. Misiek ma dobry dzień, idzie Mu się lekko i szybko. Ja dzisiaj kiepsko. Źle chyba spakowałam plecak, bo mi strasznie ciąży, uwiera i drętwieją mi ręce. Na szczęście droga nie jest długa i w 2:40h jesteśmy już na miejscu. Tu jest zdecydowanie cieplej. Piękna Mera (5820m n.p.m.) góruje nad Lobuche. Rytualnie siadamy na kamieniu i ogrzewani promieniami słońca kontemplujemy widoki. Jest naprawdę błogo, a nasze ciało odpoczywa. Spędzamy tak kilka godzin, popijając kawkę i gadając o kolejnym dniu trekkingu. O, odzyskaliśmy łączność ze światem, mój telefon zabrzęczał i Yoda powiedział: „message from the dark side there is”. Nie, to nie z ciemnej strony mocy, to moja Mama martwi się o nas. Nie odzywaliśmy się już prawie dwa tygodnie. I się na razie nie odezwiemy, znowu wycięło zasięg.

Nad wioską Lobuche góruje Mera (5820 m n.p.m.)

piątek, 28 sierpnia 2015

Dzień XI – 28 Października 2012 – Trasa Dragnang – Dzongla (4830m n.p.m.) via przełęcz Cho La

Wstajemy o 5:30 rano. Jest jeszcze ciemno i bardzo, bardzo zimno, ok. minus 15 stopni. Śnieg już nie pada, ale przymarzł przez noc i jest ślisko. Pakujemy plecaki i pijemy herbatę w oczekiwaniu na świt. O 6:40 wyruszamy na podbój przełęczy Cho La. Początek jest trudny. Nogi nam się zastały, czy co? Oczywiście idziemy pod górę i tak już będzie do samej przełęczy z jednym tylko krótkim odcinkiem prostej. Palce dłoni i nóg strasznie mi marzną. Cały czas nimi poruszam, ale niewiele to zmienia. Do tego ciągle leje mi się woda z nosa. Muszę zdejmować rękawiczki i smarkać do chusteczki. Metody na tzw. hindka (smarkanie na ziemię, bez użycia chusteczki), nie opanowałam do tej pory i chyba już nie opanuję. Misiek radzi sobie z tym doskonale. Idziemy ok. 2 godzin. Słońce powolutku wychodzi zza gór. Widzę już pierwsze większe wzniesienie, a na jego szczycie postawiony maszt z flagą modlitewną. Misiek stoi obok. Takie maszty często stawia się na przełęczach, ale to nie może być Cho La, za łatwo by było, miało być stromo, a jeszcze nie było. Palce dłoni mam tak zmarznięte, że aż bolą. Ogrzewam je w ustach, to najlepsza metoda. Daniel konwersuje ze spotkanym nepalskim przewodnikiem o wyższości butelki nad bukłakiem na wodę. Jemu w rurce zamarzła podczas drogi woda i nie może się napić. Przewodnik mówi, że butelka jest lepsza. Triumfalnie wyjmuje ją z swojego plecaka i…jemu też zamarzła woda. Dostajemy ataku śmiechu. Przy tym mrozie, żadna metoda przechowywania wody się nie sprawdziła.
Dookoła nas dużo gór i każda może mieć potencjalną przełęcz. Pytam tragarza, gdzie jest Cho La. On składa dłonie w kołyskę i wskazuje kierunek. Jęk i słówko na k…wydobywa się z moich ust. Łatwo nie będzie. Trudno trzeba iść pod tę górę. Ruszamy dziarsko, jest trochę z górki i trochę prostej. Krótko to trwa. Wchodzimy na pole wielkich głazów i rozpoczynamy właściwe podejście. Kamienie są oblodzone i śliskie. Balansujemy ciałem i przeskakujemy z kamienia na kamień. A potem zaczyna się rzeźnia. Stromo, dużo piachu, po którym zjeżdżają nogi i wielkie śliskie kamienie. Kijki bardzo pomagają, ale plecaki trochę ciągną w dół. Trzeba dobrze stawiać stopy i pochylać się do przodu. Czasem trzeba po prostu iść na czworakach. Plecaki ciążą i przeszkadzają w tej wspinaczce. Idziemy tak około godziny i wreszcie jesteśmy na szczycie przełęczy. Naszym oczom ukazuje się piękne pole lodowca. Już nie szara piaskownica tylko nieskazitelnie biała, gładka przestrzeń. Weszliśmy do krainy Królowej Śniegu. Widok jest zachwycający. Zawieszamy chorągiewki modlitewne na topie i zjadamy po batonie. Woda w mojej butelce też zamarzła, więc pić nie ma co. Mimo, że jest już słońce, nadal jest zimno. Mocno wieje, co potęguje odczuwalność niskiej temperatury. 50 metrów poniżej Cho La jest już nam gorąco. Jesteśmy w dolinie otoczonej górami. Siadamy na kamieniu żeby popatrzeć na przepiękne lodowe ornamenty na lodowcu. Arcydzieła natury, dosłownie. Sesja zdjęciowa, nas na lodowcu i samego lodowca trwa dość długo. Trzeba się wreszcie ruszyć, do wioski Dzongla zostało nam jeszcze kawał drogi. Przez około 500 metrów szlak prowadzi przez lodowiec. Idziemy jego prawą stroną, tak jak zaleca „mistrz” na naszej mapie. Chociaż raz coś na tej mapie się zgadza. Całą tą drogę jest tzw. slippery path, co oznacza po prostu lód ukryty pod śniegiem. Trzeba uważać, bo można niespodziewanie wywinąć niezłego orła na ścieżce. Drobimy kroczki, niczym japońska Gejsza. Kijki znowu bardzo pomagają w utrzymaniu równowagi. Po 15 minutach znowu wchodzimy na skały. Naszym oczom ukazuje się cudowna panorama Himalajów. Zapiera dech w piersiach. Mamy przed sobą jeden z najpiękniejszych widoków na świecie. Nie możemy zostać tu zbyt długo, znowu ruszamy w dół. Osobiście cieszę się, że przez Cho La wchodziliśmy od strony Gokyo, a nie odwrotnie. Zejście jest trudne i musimy się niemal zsuwać z wielkich 1,5 metrowych kamieni. Nie wyobrażam sobie pokonywania tego przy podchodzeniu od tej strony. Ogromnych głazów jest dużo i to schodzenie zaczyna lekko irytować. Trwa to ok. godziny. Zmęczenie daje się we znaki, a wioski Dzongla nadal nie widać. Wędrówka ciągnie się jak krówka-mordoklejka. Jakby ta droga była z gumy. Do tego szlak prowadzi po małych kamykach nazwanych przez nas fiki-miki. Co chwila przekręcają się pod nogami i trzeba wciąż walczyć o zachowanie równowagi. Potykamy się też ciągle o jakiś inny wystający kamyk. Nogi nie chcą podnosić się tak wysoko, powłóczymy już trochę nimi po ziemi. I wreszcie jest Dzongla. Po 7 godzinach ciężkiej harówki docieramy na miejsce. Padamy z nóg. Niestety nie mają nigdzie wolnych pokoi. Wszystkie zarezerwowały grupy turystyczne. N szczęście mają ostatnie dwa miejsca w dormitorium, które będziemy dzielić z 10 osobami. Ok. Bierzemy. Nie dalibyśmy rady iść jeszcze 3-4 godziny do kolejnej wioski. Boimy się zdjąć buty, nasze skarpetki śmierdzą. Są jak natychmiastowo stawiające na nogi, sole trzeźwiące. Co tam, pewnie tu każdy ma takie skarpetki. Oczywiście na mycie nie mamy siły, z resztą raczej nikt po tej trasie na to nie ma siły. Każdy kładzie się do śpiworów w „opakowaniu”. Materace są blisko siebie, przynajmniej będzie nam cieplej. Wieczór znowu przyniósł ochłodzenie i wróciło minus 15 stopni. Para leci z ust, a Rosjanka obok mówi do wszystkich: Jesteśmy tu przecież na wakacjach, wszystko to dla naszej przyjemności. Cała zmęczona, śmierdząca i zmarznięta dziesiątka trekkersów wybucha śmiechem. Jeszcze nie raz będziemy to wspominać, gdy będzie ciężko. Idioci męczący się w górach na własne życzenie, a moglibyśmy leżeć na tajskiej plaży i pluskać się w błękitnym morzu. Człowiek to jednak wariat.

Ta część trasy do Cho La poszła w miarę gładko

Cho La jest mniej więcej tam gdzie pośrodku widać czubeczek śnieżnej góry

To plecak na plecy i pod górę

Czy to pole lodowe nie jest piękne?

Na polu lodowym


Cudny ten lodowiec

Spękany lodowiec, wszędzie kryją się niebezpieczne szczeliny

Trekkerskie pogaduszki-:)

Udało się, radosna zdobywczyni Cho La-:)

Przekrój lodowca

Open Space, najpiękniejszy widok panoramy Himalajów, w środku niezwykła Ama Dablam

Ama Dablam - Pani z perłowym naszyjnikiem