Początek
treku do Dinchboche trudny. Jakoś nie możemy się rozkręcić.
Wleczemy się za karawaną jaków. Potem jest już trochę lepiej, aż
do Lobuche. Tu robimy półgodzinną przerwę i znowu trudno nam
złapać właściwy rytm wędrówki. Po drodze czeka nas jeszcze
jedna przerwa, w ważnym miejscu. W jednej z dolinek na szlaku jest
zespół czortenów – memoriałów poświęconych sherpom, którzy
zginęli w rejonie Khumbu*. Jest tu też memoriał Scotta Fishera,
alpinisty, który zginą 11 maja 1996 roku w tragedii na Evereście.
W tamtym roku miejsce to zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Cmentarzysko bez ciał. Czortenów jest bardzo dużo, a i tak to
tylko kropla w morzu. Znowu myślimy o przemijaniu i sensie
wspinaczki.
Przez
dłuższy czas idziemy w ciszy. Widać już Dingboche, ale co z tego
jak droga do wioski ciągnie się w nieskończoność. Trochę
brakuje już sił i docieramy na miejsce, siłą woli. Zatrzymujemy
się w guest housie z tamtego roku. Tym razem dostajemy pokój w nowo
wybudowanej części. Brzmi to dumnie, ale tak naprawdę to budynek z
blachy i dykty. Wszystkie w tym rejonie takie są. Nie buduje się tu
naszą technologią, bo nikt tu nie wnosi cegieł czy pustaków.
Zewnętrzne ściany hotelików obudowuje się pozyskanym w górach
kamieniem. Pokoje dzieli się dyktą. Wieczorem, gdy wszyscy kładą
się spać, jest czasem bardzo zabawnie. Każdy siebie słyszy, a
koncerty na chrapanie, są w tylu wersjach ilu śpiących w pokojach
ludzi. Naszej części nie zdążyli jeszcze obudować kamieniami,
więc mamy blaszano-dyktowy pokoik. Jesteśmy już niżej i jest
znacznie cieplej, więc nie widzimy problemu.
W
nocy może jest lekko minusowa temperatura, ale po raz pierwszy od
kilkunastu dni nie zamarzły nam szyby w oknach. Można powiedzieć
gorąco jest.
*
Khumbu – znany jak Region Everest
Czorteny sherpów, którzy zginęli w rejonie Everestu. Cmentarzysko bez ciał.Wstrząsające jak wielu już tu zginęło |
Czorten Scotta Fishera, alpinisty, który zginął w tragedii na Evereście 11 maja 1996 roku. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz