Dzień
I -18 października 2012 - Lot Kathmandu - Lukla (2840 m n.p.m.)
Startujemy,
ale zanim... Dzień przed wyprawą w Himalaje wielkie pakowanie i
wielkie napięcie. Musimy dolecieć z Kathmandu do Lukli, gdzie
zaczniemy nasz wysokogórski trekking. Napięcie jest duże, bo
tydzień wcześniej rozbił się samolot lecący do Lukli z 19
osobami na pokładzie. Wszyscy, niestety, zginęli. My mamy lecieć
identycznym samolotem, a właściwie awionetką, a w tym roku rozbiło
się już takich pięć. Sławne lotnisko w Lukli należy do 10
najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie, co dodatkowo powoduje
ogromy stres. Stres zostaje rozładowany na lotnisku krajowym, gdzie
panuje zaj... bałagan. Lot mamy mieć o 9:30. Na miejscu okazuje
się, że mają nas na liście na 10:30. Po małej awanturze, pan
przerzuca nas na lot o 8:30 i już nas informuje, że ten lot jest
odwołany i odlecimy o 9:00-J. To Nepal, tu to normalka. O dziwo, o
9:00 wywołują nas do odprawy. Wsiadamy do autobusu i jedziemy na
płytę lotniska. Miła Pani w autobusie informuje nas, że musimy
poczekać, bo nasz samolot jeszcze nie przyleciał-J. Nasza grupa
szaleńców czeka więc dzielnie na płycie lotniska. Samolot
przylatuje po 20 minutach i zapraszają nas do środka. Trzeba
jeszcze tylko zatankować, zapakować nasze bagaże i można lecieć.
Piloci czytają gazetkę, w awionetce kokpit nie jest zamykany i
siedzimy po prostu za pilotami. Miła stewardesa umila nam czas
opowiadając jak długo lata tą linią, jakie kraje odwiedziła i
jak długo potrwa lot. Ok. 10:00 startujemy. Po osiągnięciu pułapu
przelotowego naszym oczom ukazują się Himalaje. Widoki cudne.
Najwyższe góry świata otulone miękkimi chmurkami. Zachwycamy się
do momentu, gdy nagle naszym samolocikiem zaczyna trząść i bujać
na wszystkie strony. Na komputerze pilota pojawia się komunikat
"terrain ahead", łapię się siedzenia, jakby to coś
miało zmienić. To instynktowne balansowanie ciałem, teraz wydaje
się jak najbardziej na miejscu, po wylądowaniu, śmiejemy się z
tego. Pilot spokojnie wyłącza komputer, tu nie zwraca się uwagi na
takie komunikaty. Lądujemy na lotnisku zakończonym wielką górą,
wiadomo, że "terrein ahead". 500 metrów pasa lotniska
wydaje się strasznie krótkie z tej wysokości. Wszyscy wlepiają
gały w przednią szybę i prawie lądują razem z pilotem. Na kilka
chwil przed przyziemieniem wysuwamy podwozie i dotykamy ziemi.
Jeszcze tylko gwałtowne hamowanie, ostry skręt w prawo (lotnisko
jest na górce, samolot musi skręcić, aby się zatrzymać, inaczej
stoczyłby się w dół) i jesteśmy na lądzie. Udało się. Rześkie
powietrze wita nas w Lukli na wysokości 2840 m n.p.m. Z tego miejsca
zaczniemy nasz trekking "Na spotkanie z Everestem". Ruszamy
na górską przygodę. Czekaliśmy na to 10 miesięcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz