Startujemy
do Lobuche. Droga raczej łatwa, tylko trochę pod górkę. Niestety
mam dzisiaj jakieś mroczki przed oczami i źle mi się idzie. To
pewnie z braku witamin i nie minęło jeszcze zmęczenie po
wczorajszej wspinaczce na Cho La. Odpoczywam chwilę i mroczki
mijają. Misiek ma dobry dzień, idzie Mu się lekko i szybko. Ja
dzisiaj kiepsko. Źle chyba spakowałam plecak, bo mi strasznie
ciąży, uwiera i drętwieją mi ręce. Na szczęście droga nie jest
długa i w 2:40h jesteśmy już na miejscu. Tu jest zdecydowanie
cieplej. Piękna Mera (5820m n.p.m.) góruje nad Lobuche. Rytualnie
siadamy na kamieniu i ogrzewani promieniami słońca kontemplujemy
widoki. Jest naprawdę błogo, a nasze ciało odpoczywa. Spędzamy
tak kilka godzin, popijając kawkę i gadając o kolejnym dniu
trekkingu. O, odzyskaliśmy łączność ze światem, mój telefon
zabrzęczał i Yoda powiedział: „message from the dark side there
is”. Nie, to nie z ciemnej strony mocy, to moja Mama martwi się o
nas. Nie odzywaliśmy się już prawie dwa tygodnie. I się na razie
nie odezwiemy, znowu wycięło zasięg.
Nad wioską Lobuche góruje Mera (5820 m n.p.m.) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz