wtorek, 29 września 2015

Shangri Lao*

Przekraczamy tajska granicę i stajemy na brzegu rzeki Mekong. Po drugiej stronie jest już Laos. Zanim jednak dotrzemy do naszego pierwszego celu - Luang Prabang, musimy spędzić na łodzi dwa dni. Wsiadamy do łodzi i rozpoczynamy swój rejs po Mekongu. Widoki są oszałamiające. Dookoła nas dżungla** i magiczne góry wyrastające ponad tropikalnym lasem. Mijamy malutkie wioseczki położone nad rzeką. Na brzegu nagie dzieciaki pluskają się w wodzie, gdzieś obok rybacy naprawiają swoje sieci. Tu czas stanął w miejscu. Zaczyna padać ulewny deszcz, a góry zasnuwają się mgłą. Atmosfera robi się bardzo czarodziejska. Gdzieś w oddali widać wystające z wody skały, nurt rzeki przyspiesza, a nasz kapitan kieruje łódź na przystań w wiosce Pakbeng. Tu zatrzymamy się na nocleg, nocą nie pływa się po Mekongu. Pakbeng wioseczka w dżungli, gdzie jest tylko jedna 400-metrowa uliczka. Sprawia wrażenie, jakby wszyscy zapomnieli o tym miejscu. To nie prawda. Przy ulicy stoją małe jednopiętrowe hostele z widokiem na Mekong, a w restauracyjkach na dole tętni towarzyskie życie. Wybieramy hostel z wielki tarasem, gdzie spędzamy wieczór pijąc piwo i wsłuchując się w odgłosy dżungli.

Widok na Mekong z naszego tarasu.Pakbeng



Na drugi dzień startujemy wcześnie rano. Dzisiaj niemiłosiernie grzeje słońce. Brązowy Mekong skrzy się w blasku światła. Przed nami kolejne 8 godzin na łodzi. I znowu podobne do wczorajszych niesamowite widoki. Pogoda tutaj jest bardzo zmienna. Zanim dopłyniemy do Luang Prabang będziemy mieć mocne słońce, ulewny monsun, miły chłód i czarodziejską mgłę. Gdy leje monsunowy deszcz, czujemy się jak kapitan Benjamin Willard, który płynie po Mekongu poszukując kapitana Waltera Kurtza w filmie Czas Apokalipsy***.

O zachodzie słońca dopływamy do Luang Prabang. Kiedyś skolonizowanego przez Francuzów. Zostaniemy tu na jakiś czas, aby obejrzeć niezliczoną ilość Świątyń buddyjskich, które wybudowano setki lat temu. Luang Prabang ma bardzo romantyczny nastrój, może to przez Francuzów, a może dzięki swojemu położeniu w dżungli i prawie nie zmienionej od czasów kolonizacji architekturze. 

Luang Prabang, miasto w całości wpisane na listę dziedzictwa narodowego Unesco.
Zatrzymujemy się w drewnianym hoteliku z ażurowymi okiennicami. Odpoczywamy dzisiaj. Rano czeka nas pobudka o 5:00. O świcie wstajemy, żeby zobaczyć procesję mnichów na ulicach Luang Prabang. Wyruszają wcześnie rano ze swoich dormitoriów po jałmużnę. Mieszkańcy czekają na nich na chodnikach wzdłuż ulic z koszami wypełnionymi jedzeniem. Bosy mnisi z misami w ręku podążają codzienną drogą, zbierając smakołyki na swój dzisiejszy posiłek. Głównie ryż i owoce. Ich intensywnie pomarańczowe szaty rozświetlają szary jeszcze poranek. Całość tworzy malowniczą, bardzo klimatyczną scenerię. 


Każdego dnia o świcie ulicami Luang Prabang wyrusza procesja mnichów.
Z misami proszą o jałmużnę.Mieszkańcy czekają na nich z ofiarami.
Mnisi otrzymują jedzenie jako datek, głównie ryż i owoce.Luang Prabang

Po procesji siadamy w jednej z przydrożnych knajpek i zamawiamy lao kanapkę z lao kawą. Tak tu wszystko jest lao. Lao piwo, lao kanapka, lao kawa nawet karty do telefonu są lao sim.

Lao kolacja.Za 10000 tysięcy kipów czyli 4 złote możesz na swój talerz, jednorazowo, wziąć tyle ile zdołasz z tego stołu
Całe dnie zajmuje nam chodzenie po Świątyniach. Luang Prabang oczarowuje swoją urodą. Teraz już wiemy dlaczego całe miasto jest wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco.


Pałac Królewski w Luang Prabang







Jedna ze kapliczek na terenie Świątyni Xieng Tong. Ściany pokryte obrazkami z życia codziennego Laotańczyków.
Mozaiki wykonane z kolorowych lusterek.Luang Prabang


Jeden z poranków w Laosie zaczynamy od cudownej, orzeźwiającej kąpieli w wodach wodospadu Kuang Si. Riksza zawozi nas do dżungli. W nocy padał deszcz i ścieżki są mocno błotniste. Nic jednak nas nie zniechęci, wiemy, że za chwilę naszym oczom ukaże się niezwykły widok. Tarasy z błękitną wodą, w której można się pluskać do woli. Dookoła nas soczysta, tropikalna roślinność, cudne kwiaty, śpiew ptaków i zwisające z drzew liany. Bajka, w którą trudno nam uwierzyć. Znowu czujemy się jak odkrywcy, a buzie śmieją się od ucha do ucha-:) 


W drodze do wodospadów Kuang Si

Turkusowe szaleństwo w wodach wodospadu Kuang Si


Na dzisiaj to nie koniec atrakcji. Przed nami wyprawa do Jaskini Tysiąca Buddów. Droga jest dość skomplikowana. Musimy jakoś przedostać się na drugi brzeg wielkiego Mekongu. Bierzemy małą łódkę i po chwili stajemy przed obliczem uśmiechającego się Buddy. Wchodzimy do jaskini. Drogę oświetlamy sobie latarkami, w środku jest ciemno, tylko gdzie nie gdzie palą się małe świeczki. Na każdej półce skalnej stoją figurki Buddy. Czasem bardzo zniszczone zębem czasu, niektóre, w ostatniej chwili, wyciągnięte z ognia i te współczesne. W powietrzu czuć tajemnicę. Cienie na ścianach igrają z naszą wyobraźnią. 


Jaskinia Tysiąca Buddów.Pak Ou
Jaskinia Tysiąca Buddów. Musieliśmy oświetlać sobie figury latarką, żeby je zobaczyć.
Magiczne miejsce

Tą łódką przepłynęliśmy na drugi brzeg Mekongu do Jaskini Tysiąca Buddów

Piękne miejsce na ukrycie cennych rzeźb, które prawdopodobnie byłyby zrabowane lub spalone. Po tylu wrażeniach dla ducha i ciała, wracamy do miasta na lao kolację-:).

Następnego dnia wyruszymy do Vientiane, stolicy Laosu.
Tym razem jedziemy autobusem 15 godzin. Droga nie jest uciążliwa, bo widoki za oknem są fantastyczne. Góry i lasy jak z Władcy Pierścieni. Baśniowo. Fikuśnie postrzępione skały, których wierzchołki toną w chmurach, a u podstawy wszędzie rośnie egzotyczny las. Tylu odcieni zielonego jeszcze nie widzieliśmy. Do Vientiane przyjeżdżamy późnym wieczorem. Dzisiaj tylko spacerujemy nad brzegiem Mekongu, nie mamy dość siły, aby ruszyć w miasto.

Vientiane niestety nie zachwyca nas tak jak Luang Prabang. Miasto dotknęło już szaleństwo czerpania zysków z turystyki-:( Wszędzie buduje się kwadratowe hotele. Tu już nie ma tropikalnej dżungli, tu zobaczymy już tylko tą betonową. Jednak znajdujemy tu perełki ukryte za wysokimi murami. Przepiękne buddyjskie Świątynie, na szczęście nie straciły swojej przedwiecznej urody. Delektujemy się starymi naściennymi malowidłami, opowiadającymi historie z życia Buddy. Możemy oglądać gigantyczne figury Oświeconego wykonane z brązu lub kamienne posągi pochodzące z całych Indochin. Nauczyliśmy się już odróżniać po wyrazie twarzy Buddy czy figura pochodzi z Kambodży, Laosu czy Birmy.

Brama do Świątyni That Luang.Vientiane
Figura Buddy w Świątyni Sisaket. Na terenie Świątyni znajduje się 2 tysiące
ceramicznych i złotych figur Oświeconego.Vientiane


Nie zostaniemy w Vientianie długo, chcemy jeszcze zobaczyć Złotą Stupę, symbol Laosu. Jej wizerunek umieszczony jest w godle państwa, czasem też umieszcza się go na fladze państwowej. Niegdyś stupa była pokryta złotem. Niestety złoto ukradziono, a stupę pokryto farbą koloru złotego. Nadal jednak wygląda imponująco.

That Luang-Wielka Stupa.Symbol Laosu.Wizerunek stupy umieszczony jest w godle państwa,
czasami umieszcza się go również na fladze państwowej.Vientiane
I mimo, że stolica Laosu, jako miasto, nie powala swoją urodą to nic nie może przyćmić wrażeń jakie odnieśliśmy podczas podróży po kraju. Niezwykłe państwo ukryte w dżungli. Romantyczne miejsca, niezwykłe krajobrazy, magiczne Świątynie i wielki, tajemniczy Mekong. Przenieśliśmy się tu w czasie i dotknęliśmy niemal nieba. Tu jest jak w raju, ziemia obiecana.

*Shangri La – mityczna kraina w Tybecie, uważana za raj

**70% kraju porasta dżungla

***Akcja filmu Czas Apokalipsy toczy się w Kambodży. Kapitana Benjamina Willarda zagrał Martin Sheen, a zbuntowanego pułkownika wspaniały Marlon Brando.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz