Przed
nami równie długa droga jak wczoraj. Czeka nas dużo przewyższeń.
Znowu dużo w górę i dużo w dół. Powoli zbliżamy się do Jiri
(w Jiri jest przystanek autobusowy, z którego odjeżdża autobus do
Kathmandu). Może za ok. 3 dni uda się tam dojść. Warunek jest
jeden, musimy utrzymać takie tempo jak do tej pory. Będziemy
próbować.
Do
przełęczy Taksindu La (3070m) droga to męka. Kamienie wszelkiego
rodzaju, duże i małe. Już myślisz, że za górą będzie szczyt,
a tu następna góra i następna. Dopiero za trzecią widać bramę
do przełęczy. Zimno tu, jest silny wiatr. Chwila odpoczynku i
schodzimy w dół. Konkretnie 4 km w dół, 4 km w górę. Łatwiej,
bez kamieni, ale za to dużo błota, śliskiej, gliniastej drogi.
Mieliśmy zjeść coś w wiosce Salung, ale okazuje się, że to
wioska widmo. Znowu nasz „specjalista” od mapy się pomylił.
Wskazuje, że są tu hotele i restauracje. Ciekawe gdzie? Bez
jedzenia nogi nie chcą już ciągnąć. Na szczęście za kilometr
jest kolejna wioska. Jest obiad i ser z jaka. Znowu jesteśmy
najedzeni. To piękne uczucie. Dalej droga jest z górki. Prosta i
bez kamieni. Po 45 minutach jesteśmy w Junbesi. Dzisiaj przeszliśmy
16 km i jesteśmy naprawdę wykończeni. Jutro lepiej nie będzie.
Kazachowie
z miasteczka Salem też tu są. Okazuje się, że są z Litwy, dziwny
facet, który prowadził monolog, to ich przewodnik, a Nepalka to
jego żona. On właśnie spadł z kamiennych schodów i ma mocno
krwawiącą głowę. Nepalka na niego pluje, jakby chciała odpędzić
demony, a biali zastanawiają się jak mu pomóc. Facet jest pijany i
jak twierdzą Litwini to nie jest jego pierwszy raz. Mamy tu byłą
bokserkę i ona dokonuje zasadniczego badania. Uświadamia również
Litwinom, że tu jest takie prawo, że za faceta odpowiadają i muszą
mu zapewnić opiekę medyczną i ubezpieczenie. Robi się dość
nieprzyjemna atmosfera i zmywamy się szybko do łóżek.
Nasz domek w Junbesi |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz