poniedziałek, 14 września 2015

Magiczne Nako i spacer starym szlakiem Hindustan – Tybet

Nako mała wioska w dolinie Kinnaur. Czasem moja Mama mawia, że jeździmy z Danielem na koniec świata. Teraz mogę się z Nią zgodzić, tu jest koniec świata. Przyjechaliśmy tu z Leh czterema lokalnymi autobusami, a cała podróż łącznie zajmuje 40 godzin. Nie da się tej trasy pokonać jednym ciągiem. Po drodze nocujemy w Kejlongu, Kazie i Tabo. O „autostradzie” Leh-Manali, przewodniki piszą, że to najniebezpieczniejsza droga na świecie. Kilka razy jechaliśmy drogą do Manali. Teraz jechaliśmy do Nako. Droga do Manali to łatwizna, w porównaniu z drogą do Nako. Jest monsun. Padające deszcze rozmywają drogi i właściwie autobus jedzie długi czas rzeką. Dodam, że jedziemy nad stumetrową przepaścią drogą z tysiącami zakrętów. Autobus kiwa się niebezpiecznie na boki, czasem koła się ślizgają, a opony naszego wehikułu czasu są łysiuteńkie. Groza. Cud, że ten pojazd jeździ i że nie rozpada się na pokrytej kamieniami, błotnistej, szutrowej drodze. O asfalcie tu jeszcze nie słyszeli. Trzęsie niemiłosiernie, a nasz kierowca śpiewa piosenki i konwersuje z tubylcami. Nie rozpraszaj się, proszę w duchu. Skup się i dowieź nas na miejsce. Dramatyczna trasa potrafi zszarpać nerwy. Całą drogę boję się, że spadniemy w przepaść, a Misio śpi bez problemu. Wiem, że czeka nas nagroda i po co tłuczemy się tyle kilometrów przez góry. Wiem gdzie zamierzamy się wybrać z wioski Nako i ta wiedza dodaje sił, by wytrwać.

Po przyjeździe musimy zregenerować organizmy. Mówiąc wprost, tyłki nas bolą. Odpoczywamy jeden dzień i rozpoczynamy rozpoznanie terenu.


Malownicze Nako, największa wioska w Dolinie Kinnaur. Tylko 5 km od granic Tybetu

Wioska Nako jest prześliczna. Właśnie trwają zbiory. Na jeszcze zielonych tarasowych polach pracują mieszkańcy wioski. Większość ubrana jest w tradycyjne kinnaurskie stroje. Zielone aksamitne kurty i okrągłe czapeczki (tzw. topi) w tym samy kolorze, przystrojone kwiatami. 

Mieszkanka Nako w tradycyjnym nakryciu głowy tzw.topi, w naszyjniku z korali
 i turkusów. Każdy mieszkaniec takie nosi.
Mężczyźni tylko kilka korali i turkusów, kobiety okazałe kamienie

Zbierają fasolkę i zboże. Przygotowują się do zimy. Koniec lata zbliża się nieubłaganie, gdy spadnie śnieg, wioska odcięta jest od świata przez kilka miesięcy. Na dachach małych domów zbudowanych z płyty łupkowej suszy się drewno i słoma. Pośród malowniczych domków, w wąskich uliczkach odkrywamy tysiącletnie kapliczki buddyjskie. Na ścianach malowidła z przed setek lat, niestety mocno nadszarpnięte zębem czasu. Figurki Buddów i Bodisattwów spoglądają na nas z półmroku. Strużka dymu unosi się z zapalonych przez nas kadzideł. Oliwna lampka tli się w mroku. Magia. Jeszcze nie wiemy co odkryjemy później. Spacerujemy po Nako pomiędzy kamiennymi murkami mani, zapełnionymi mantrami buddyjskimi. Małe stupy na tle wiejskich domków tworzą bajkową scenerię. Tak wyobrażamy sobie, że było w Tybecie setki lat temu.

Magiczne uliczki Nako.Tak mógł wyglądać Tybet setki lat temu

Skórzany młynek modlitewny, obecnie bardzo rzadko spotykany. Ten jest naprawdę stary

Uliczka w Nako. Na pierwszym planie stupa zbudowana z kamieni mani.

W czarodziejskich uliczkach

Tysiącletnia Świątynia

Wnętrze jednej z tajemniczych Świątynek

Fragment młynka modlitewnego.Na bogato malowanej w tradycyjne tybetańskie ornamenty skórze mantra-modlitwa

Fragment tysiącletniego malowidła ściennego.Tu Namgyalma, tybetańska Bogini długiego życia.

Chałupki w Nako. Większość wykonana jest z kamienia i płyty łupkowej.Na dachach suszy się opał na zimę.
Śniegi odcinają wioskę na kilka miesięcy od świata, mieszkańcy muszą się dobrze przygotować na tę porę roku

Wnętrze jednej z tajemniczych Świątynek

Mieszkanka Nako

Na drugi dzień wybieramy się na trekking w góry. Idziemy kilka godzin pod górę podziwiając widoki. 


W drodze na trekking, w dolinie wioska Nako

Daniel decyduje, że podejdzie jeszcze sto metrów wyżej, mi już się nie chce. Czekam sobie na kamieniu i zaciekawia mnie mała kamienna budowla. Wejście zakryte jest spróchniałymi deskami. Zaglądam do środka. To co widzę jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Takiego widoku zupełnie się nie spodziewałam. Tu, na zwykłym spacerze w górach, gdzie mieliśmy podziwiać tylko przyrodę, znajduję coś, co przechodzi całkowicie moje oczekiwania. To jest jak znalezienie skrzyni wypełnionej złotem. Zaczekam na Daniela, musimy wejść tam razem. Naszym oczom ukazuje się niesamowita buddyjska Świątynia. Światło wpada przez niewielkie świetliki, ale i tak jest ciemno. Oczy muszą przyzwyczaić się do ciemności. Teraz widzimy tylko zarysy, jedynie kontury niewielkich postaci. Zapalamy nasze latarki (czołówki). To jest jak olśnienie. Dziesiątki figurek Buddów m.in. Avalokiteśwary, Guru Rinpocze i Majtreji, pokryte grubą warstwą kurzu, tysiącletnie malowidła na materiale (tzw. thangka), wiszące na podporach maski Mahakali i mebelki pomalowane na kolorowo w tradycyjne tybetańskie wzory. 


Wnętrze Świątyni. Zobaczenie tego miejsca było jak objawienie. Niesamowite przeżycie.

Maska używana w ceremonialnych tańcach

Thanka, malowidło na materiale.Magiczne oglądać coś tak starego

Stoimy w tej grocie jak zaczarowani. Odkryliśmy skarby o jakich tylko moglibyśmy pomarzyć. Zobaczenie tego to wielki dar i tak to traktujemy. Dzień wcześniej przyśnił się Danielowi Dalajlama, jak daje nam błogosławieństwo. Znowu magia. Uważamy, żeby niczego nie dotknąć, boimy się, że coś mogłoby się rozpaść. Te przedmioty mają po tysiąc lat!!!* Dosłownie na widok tego osłupieliśmy i patrzymy na te cuda z bijącym sercem. Niezwykłe miejsce i niezwykła atmosfera. Spędzamy tu dłuższy czas. Dokumentujemy wszystko aparatem i wracamy do wioski. Idziemy jak zahipnotyzowani. Zostawiamy to miejsce okryte tajemnicą. Niech pozostanie też naszym sekretem.

Po powrocie do Nako, przeprowadzamy wywiad z mieszkańcami. Chcemy dowiedzieć się o nasz główny cel podróży tutaj. Wiemy, że tędy przebiegał trakt Hindustan-Tybet. Przejście tym szlakiem do granic Tybetu to właśnie nasz cel.
Siadamy na murku w wiosce, można powiedzieć sercu Nako. Ludzie chętnie się przysiadają i wypytują standardowo o imiona, nazwę naszego kraju i gdzie jedziemy dalej. Mało turystów tu przyjeżdża, jeszcze mniej zostaje tu na więcej niż jedną noc. Delikatnie zaczynamy wypytywać o drogę do Tybetu. Śmieją się, że musimy mieć chiński paszport, ale wskazują kierunek.

Trekking starym szlakiem Hindustan-Tybet.W oddali wioska Nako

Na drugi dzień ruszamy w góry. Do granicy jest niedaleko, tylko 3-4 kilometry. To nie będzie długa droga. Kiedyś przy wyjściu i wejściu do wioski stawiano kamienne bramy. Tu jest nie inaczej. 

Tradycyjna brama na szlaku do granicy Tybetu

Znajdujemy na ścieżce kamienną bramę, na górze której (na suficie) jest mandala namalowana na materiale i przyklejona do desek. Wygląda na bardzo starą. 


Mandala na suficie bramy.W drodze do tzw.zielonej granicy Tybetu. Idziemy tam nielegalnie

Już wiemy, że idziemy w dobrym kierunku. Pogodę mamy piękną. Patrzymy na słońce i…magia po raz trzeci. 

Niezwykła tęcza prowadzi nas do granicy Tybetu

Wokół słońca widzimy tęczowe koło. Blask promieni trochę oślepia, ale wyraźnie widać okrąg i poszczególne kolory tęczy. Naukowo nazywa się to zjawisko - efektem halo i występuje bardzo rzadko. W buddyzmie tybetańskim to bardzo pomyślny znak. Tybetańczycy tęczę postrzegają jako dobry omen. Pojawiająca się tęcza traktowana jest jako błogosławieństwo i często oznacza wielkie wydarzenia, które nastąpiły lub nastąpią. Zwykle trwa krótko, z nami tęcza idzie pod górę przez kilka godzin. Jakby chciała nam wskazać właściwy kierunek i otoczyć opieką. Co jakiś czas zatrzymujemy się i sprawdzamy, tęcza ciągle jest z nami. 


Dla nas to był bardzo dobry znak. Udało się, dotarliśmy do granicy bezpiecznie i zobaczyliśmy góry w Tybecie

Zbaczamy ze szlaku. Odbijamy w górę i kierujemy się na grań. Nie chcemy żeby induscy strażnicy, których namiot zobaczyliśmy w oddali, nas zatrzymali i cofnęli. Wspinamy się na jakieś 5000 m n.p.m. i ukazują nam się ośnieżone szczyty i olbrzymi jęzor lodowca w Tybecie. Serce drży na ten widok. Tak długo marzyliśmy, żeby zobaczyć Tybet. Wiele razy próbowaliśmy tam pojechać, ale z wielu względów nie było to możliwe**.Teraz jesteśmy wprawdzie na zielonej granicy, nielegalnie, ale możemy cieszyć oczy z daleka, krajem za którym tak tęsknimy.

Tam jest Tybet

Tybet, tak blisko, a jednocześnie tak daleko

Siadamy na kamieniu i po prostu patrzymy. Tęcza rozmywa się w przestrzeni, a my już wiemy, że dalej nie możemy iść. Na grani zaczyna pobłyskiwać światełko. Jakby ktoś puszczał nam zajączka lusterkiem. Zaczynamy się przyglądać i zauważamy budki strażnicze. Po jednej stronie hinduskie, po drugiej stronie chińskie. 
To światełko, to prawdopodobnie chiński żołnierz z lornetką. 


W paszczy węża, dalej nie możemy już iść.Chińskie i indyjskie wojska obserwują nas tu w górach przez lornetki

Ten szlak to zimowa droga ucieczek Tybetańczyków do Indii. Z narażeniem życia pokonują trasę przez góry, by żyć godnie i wolni w Indiach. Niewielu się udaje, zwykle giną po drodze z wycieńczenia i mrozu. Czasem zostają zastrzeleni przez chińskich żołnierzy patrolujących ten teren.

Obserwujemy jeszcze przez jakiś czas i góry i światełko na grani. Słońce zachodzi i zbierają się deszczowe chmury. Nad naszymi głowami zatacza krąg wielki orzeł (rozpiętość skrzydeł jakieś 2 metry), jakby chciał nam powiedzieć do widzenia, jeszcze tu wrócicie. Żegnamy Tybet i zawracamy do naszego domu w Nako.

Tybet - nasze marzenie, chociaż trochę spełnione. Zobaczyliśmy go chociaż z daleka

Chłopaczki zawsze są z nami w podróży-:)

Wielka radość przepełnia nas do głębi. To było niezwykłe dla nas przeżycie. Jak na skrzydłach wracamy do wioski. Kiedyś pojedziemy do Tybetu, zobaczyć więcej, na razie musimy się zadowolić tym kawałkiem, który zobaczyliśmy.


Ośnieżone góry w Tybecie

P.S. Na drugi dzień do Nako zjechały się ciężarówki z indyjskimi żołnierzami. Liczne patrole wyruszyły na ten sam stary szlak Hindustan-Tybet. Nie wiemy, czy to z naszego powodu. Czy Chińczycy zaalarmowali, że biali chodzą tam gdzie nie powinni, czy to po prostu była zmiana wart. Chcemy wierzyć, że to drugie.

*Wiemy, że w tych okolicach 1000 lat temu Rinczen Zangpo, wielki buddyjski mistrz tybetański zakładał Świątynie. Właściwie od jakiegoś już czasu jedziemy Jego szlakiem i podziwiamy miejsca, których budowę zainicjował. Wiek tej Świątyni i jej zawartość spokojnie możemy określić jako tysiącletnie. Wskazują na to charakterystyczne dla Rinczena Zangpo malowidła na ścianach i wygląd figurek Buddów, również bardzo charakterystyczny dla tego okresu.

**Próbowaliśmy wjechać do Tybetu już cztery razy, ale z powodu niepokojów na terenie kraju, chiński rząd zamykał tybetańską granicę dla turystów. 













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz