Tego
dnia powinno być łatwiej. Bez podejść się nie obejdzie, ale
mówią nam, że to tylko 3 godziny. Tararara. Nigdy nie wierz w
czasy, o których mówią ci miejscowi. Oni są przyzwyczajeni do
takich dróżek. Chodzą skrótami i zdecydowanie łatwiej im te
wędrówki wychodzą. Na razie nie jest źle, a krajobrazy są
przepiękne. Jest bardzo malowniczo. Sielankowe obrazki. Przechodzimy
przez trzeci już most dzisiaj i zaczynamy się wspinać pod górę.
Trochę nam to nie gra, to długie podchodzenie z mapy nie wynika.
Pytamy się po drodze, chyba z pięciu osób, czy to droga do
Bhandaru. Wszyscy zgodnie odpowiadają, że tak. Stajemy na
odpoczynek. Idzie młody chłopak, pytamy o drogę raz jeszcze.
Niestety, pięliśmy się 500 metrów do góry na darmo. Bhandar jest
w przeciwną stronę. Posypała się cała wiązanka przekleństw.
Niepotrzebnie przeszliśmy przez trzeci most. Nie zauważyliśmy na
mapie jeszcze jednego. Zaczynamy schodzić, a ja zaczynam płakać.
Chyba nie dam rady, bolą mnie nogi, plecy i wszystko. Nienawidzę
gór. Łzy mi tak ciekną, że prawie nie widzę drogi. Ta pomyłka
odebrała mi wszystkie siły. Tego cholernego mostu też ciągle nie
widać. Od mostu znowu w górę. Naprawdę już ledwo ciągniemy.
Dzieci
za nami wołają: give me pen, a Misiek na to: give me przystanek,
k…Tym razem płaczemy ze śmiechu. Musimy się zatrzymać, bo ze
śmiechu nie możemy iść. Ruszamy dalej. Po drodze spotykamy
Litwinów z przewodnikiem „Panem rozbita głowa”. Chyba nie ma
tego złego. Gdyby nie „rozbita głowa” to kluczylibyśmy do
wieczora po tym szlaku. Droga jest koszmarna. Dużo skrótów, bardzo
stromo, po śliskiej glinie. Szlak tu jest zupełnie nie oznaczony i
znowu wybieramy błędny kierunek. Tą naszą mapą to nawet nie
można…, bo za śliska. Zauważają nas tragarze i szybko
zawracają. Idziemy przez pola i laski, po błocie i piachu.
Wywaliłam się na błocie. Znowu bezsilność. Naprawdę idziemy
ostatkiem sił. Mieliśmy iść 3 godziny, a idziemy już 7.
Wchodzimy do Bhandaru wykończeni. Guest housy to bielone farbą
koszmarne lepianki. Znajdujemy pokoik do przyjęcia. Właściciel
jest bardzo miły. Natychmiast go pytam o ten autobus, który stoi
przed budynkiem. Mówi, że owszem jutro odjeżdża do Kathmandu.
Hura, jesteśmy uratowani. Informuje mnie, że kierowca też nocuje w
jego guest housie, a ja w tym samym momencie lecę do niego kupić
bilet. Ściskam go ręku i ciągle oglądam. Nie mogę uwierzyć, że
jutro będziemy w cywilizacji.
Szliśmy
do tego przystanku autobusowego 5 dni, codziennie po 8 godzin. W
sumie przez te kilka dni przeszliśmy 70 km. To chyba najdalej
oddalony przystanek autobusowy na świecie.
Znowu
się najadamy. Śmiejemy się, że najchętniej już dzisiaj
zajęlibyśmy miejsca w tym autobusie.
Pięciodniowy
szlak do autobusu jest bardzo malowniczy, ale nigdy już tej trasy
nie powtórzymy. Jest bardzo ciężka. Jak nie będzie nas stać na
bilet lotniczy w obie strony z Lukli i do Lukli, to się w tę część
Himalajów nie wybierzemy.
A
tymczasem dobranoc. Lalala, jutro jedziemy do Kathmandu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz