wtorek, 1 września 2015

Dzień XXII – 8 Listopada 2012 – Trasa Kinja - Bhandar (2190m n.p.m.)

Tego dnia powinno być łatwiej. Bez podejść się nie obejdzie, ale mówią nam, że to tylko 3 godziny. Tararara. Nigdy nie wierz w czasy, o których mówią ci miejscowi. Oni są przyzwyczajeni do takich dróżek. Chodzą skrótami i zdecydowanie łatwiej im te wędrówki wychodzą. Na razie nie jest źle, a krajobrazy są przepiękne. Jest bardzo malowniczo. Sielankowe obrazki. Przechodzimy przez trzeci już most dzisiaj i zaczynamy się wspinać pod górę. Trochę nam to nie gra, to długie podchodzenie z mapy nie wynika. Pytamy się po drodze, chyba z pięciu osób, czy to droga do Bhandaru. Wszyscy zgodnie odpowiadają, że tak. Stajemy na odpoczynek. Idzie młody chłopak, pytamy o drogę raz jeszcze. Niestety, pięliśmy się 500 metrów do góry na darmo. Bhandar jest w przeciwną stronę. Posypała się cała wiązanka przekleństw. Niepotrzebnie przeszliśmy przez trzeci most. Nie zauważyliśmy na mapie jeszcze jednego. Zaczynamy schodzić, a ja zaczynam płakać. Chyba nie dam rady, bolą mnie nogi, plecy i wszystko. Nienawidzę gór. Łzy mi tak ciekną, że prawie nie widzę drogi. Ta pomyłka odebrała mi wszystkie siły. Tego cholernego mostu też ciągle nie widać. Od mostu znowu w górę. Naprawdę już ledwo ciągniemy.
Dzieci za nami wołają: give me pen, a Misiek na to: give me przystanek, k…Tym razem płaczemy ze śmiechu. Musimy się zatrzymać, bo ze śmiechu nie możemy iść. Ruszamy dalej. Po drodze spotykamy Litwinów z przewodnikiem „Panem rozbita głowa”. Chyba nie ma tego złego. Gdyby nie „rozbita głowa” to kluczylibyśmy do wieczora po tym szlaku. Droga jest koszmarna. Dużo skrótów, bardzo stromo, po śliskiej glinie. Szlak tu jest zupełnie nie oznaczony i znowu wybieramy błędny kierunek. Tą naszą mapą to nawet nie można…, bo za śliska. Zauważają nas tragarze i szybko zawracają. Idziemy przez pola i laski, po błocie i piachu. Wywaliłam się na błocie. Znowu bezsilność. Naprawdę idziemy ostatkiem sił. Mieliśmy iść 3 godziny, a idziemy już 7. Wchodzimy do Bhandaru wykończeni. Guest housy to bielone farbą koszmarne lepianki. Znajdujemy pokoik do przyjęcia. Właściciel jest bardzo miły. Natychmiast go pytam o ten autobus, który stoi przed budynkiem. Mówi, że owszem jutro odjeżdża do Kathmandu. Hura, jesteśmy uratowani. Informuje mnie, że kierowca też nocuje w jego guest housie, a ja w tym samym momencie lecę do niego kupić bilet. Ściskam go ręku i ciągle oglądam. Nie mogę uwierzyć, że jutro będziemy w cywilizacji.
Szliśmy do tego przystanku autobusowego 5 dni, codziennie po 8 godzin. W sumie przez te kilka dni przeszliśmy 70 km. To chyba najdalej oddalony przystanek autobusowy na świecie.
Znowu się najadamy. Śmiejemy się, że najchętniej już dzisiaj zajęlibyśmy miejsca w tym autobusie.
Pięciodniowy szlak do autobusu jest bardzo malowniczy, ale nigdy już tej trasy nie powtórzymy. Jest bardzo ciężka. Jak nie będzie nas stać na bilet lotniczy w obie strony z Lukli i do Lukli, to się w tę część Himalajów nie wybierzemy.

A tymczasem dobranoc. Lalala, jutro jedziemy do Kathmandu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz