Do
przejścia mamy 13 km. Zaczynamy przyspieszać, bo chcemy już wrócić
na niziny. Planowaliśmy iść przez wioskę Khumjung, gdzie jest
podobno piękny klasztor buddyjski. Tak zapewniał nas wczoraj
poznany w Tengboche Australijczyk. Ja wymiękam i wybieram drogę
klasyczną, Daniel decyduje się na szlak przez wioskę. Pamiętam
wielkie kamienne schody prowadzące do wioski i jestem pełna podziwu
dla Miśka, że chce iść tamtędy. Umawiamy się w Namche Bazar,
gdzie zjemy obiad i zostaniemy na krótki odpoczynek. Daniel idzie do
góry, a ja po prostej do Namche. Jest wprawdzie kilka podejść, ale
niewielkich. Mam tak szybkie tempo, że w rekordowym czasie docieram
do miasteczka. Umówiliśmy się w Shangrila, naszym stałym guest
housie w Namche. Daniela jeszcze nie było. Rzucam plecak i idę się
przebrać. Ciuchy na plecach mam mokre tak, że można wyżymać
(jest niżej, jest bardzo gorąco). Zdążę skoczyć jeszcze do
sklepu po małe zaopatrzenie na dalszą drogę. Ceny są wysokie, ale
już nie zabijają. Robię zapas batonów i wracam do Shangrila.
Daniel nadchodzi nieco zmęczony. Klasztor w Khumjung nie jest taki
ładny, a droga jest katorżnicza. Wysokie kamienne schody w górę i
w dół. Zjadamy obiad i znowu ruszamy w drogę. Po drodze mieliśmy
robić zdjęcia, ale już nam się nie chce. Marzymy tylko o tym, by
jak najszybciej dojść do Phakding. Nasz dzisiejszy trekking trwał
8 godzin. Zharowani jesteśmy bardzo, ale za to mamy luksusowy pokoik
i wreszcie możemy się umyć w dość komfortowych warunkach. Nie
jest to prysznic, ale udaje się umyć naprawdę dużo, czego nie
czyniliśmy ostatnio za często. Ciężko się zmusić do mycia w
lodowatej wodzie przy minus 20 czy minus 10 stopniach. Zamawiamy górę
jedzenia, jak pisałam ceny są już do przyjęcia. Siadamy na
tarasie i znowu słyszymy polskie cześć. Tym razem poznajemy parę
Polaków z Warszawy. Idą dopiero do góry. Opowiadamy im o trasie i
udzielamy kilku porad. Oni są pełni wspinaczkowego optymizmu, my
trochę Im współczujemy. Teraz za żadne skarby, nie poszlibyśmy
pod górę. Nie mamy już powera, a Oni tak. Trochę im zazdroszczę
tej wewnętrznej siły. Przydałoby się tej siły trochę. Z mapy
wynika, że finisz będzie naprawdę ciężki. Tak, wiem co pisałam
o naszej mapie, ale teraz zmieniamy mapę na nową. Dopiero potem się
okaże, że tworzył ją ten sam „mistrz” co poprzednią.
na trekkingu przechodzi się przez kilkanaście linowych mostów |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz