wtorek, 1 września 2015

Dzień XVII – 3 Listopada 2012 – Trasa Tengboche - Phakding (2610m n.p.m.)

Do przejścia mamy 13 km. Zaczynamy przyspieszać, bo chcemy już wrócić na niziny. Planowaliśmy iść przez wioskę Khumjung, gdzie jest podobno piękny klasztor buddyjski. Tak zapewniał nas wczoraj poznany w Tengboche Australijczyk. Ja wymiękam i wybieram drogę klasyczną, Daniel decyduje się na szlak przez wioskę. Pamiętam wielkie kamienne schody prowadzące do wioski i jestem pełna podziwu dla Miśka, że chce iść tamtędy. Umawiamy się w Namche Bazar, gdzie zjemy obiad i zostaniemy na krótki odpoczynek. Daniel idzie do góry, a ja po prostej do Namche. Jest wprawdzie kilka podejść, ale niewielkich. Mam tak szybkie tempo, że w rekordowym czasie docieram do miasteczka. Umówiliśmy się w Shangrila, naszym stałym guest housie w Namche. Daniela jeszcze nie było. Rzucam plecak i idę się przebrać. Ciuchy na plecach mam mokre tak, że można wyżymać (jest niżej, jest bardzo gorąco). Zdążę skoczyć jeszcze do sklepu po małe zaopatrzenie na dalszą drogę. Ceny są wysokie, ale już nie zabijają. Robię zapas batonów i wracam do Shangrila. Daniel nadchodzi nieco zmęczony. Klasztor w Khumjung nie jest taki ładny, a droga jest katorżnicza. Wysokie kamienne schody w górę i w dół. Zjadamy obiad i znowu ruszamy w drogę. Po drodze mieliśmy robić zdjęcia, ale już nam się nie chce. Marzymy tylko o tym, by jak najszybciej dojść do Phakding. Nasz dzisiejszy trekking trwał 8 godzin. Zharowani jesteśmy bardzo, ale za to mamy luksusowy pokoik i wreszcie możemy się umyć w dość komfortowych warunkach. Nie jest to prysznic, ale udaje się umyć naprawdę dużo, czego nie czyniliśmy ostatnio za często. Ciężko się zmusić do mycia w lodowatej wodzie przy minus 20 czy minus 10 stopniach. Zamawiamy górę jedzenia, jak pisałam ceny są już do przyjęcia. Siadamy na tarasie i znowu słyszymy polskie cześć. Tym razem poznajemy parę Polaków z Warszawy. Idą dopiero do góry. Opowiadamy im o trasie i udzielamy kilku porad. Oni są pełni wspinaczkowego optymizmu, my trochę Im współczujemy. Teraz za żadne skarby, nie poszlibyśmy pod górę. Nie mamy już powera, a Oni tak. Trochę im zazdroszczę tej wewnętrznej siły. Przydałoby się tej siły trochę. Z mapy wynika, że finisz będzie naprawdę ciężki. Tak, wiem co pisałam o naszej mapie, ale teraz zmieniamy mapę na nową. Dopiero potem się okaże, że tworzył ją ten sam „mistrz” co poprzednią.

gdy koniki czy jaki przechodzą przez most, musicie zaczekać, aż przejdą, nigdy nie wiadomo czy się nie przestraszą (pamiętajmy, że mosty zawieszone są bardzo wysoko nad ziemią)  i nie zrobią nieoczekiwanego zwrotu, a wtedy może być niebezpiecznie.



na trekkingu przechodzi się przez kilkanaście linowych mostów

Gdy mijasz karawanę jaków stań z boku, koniecznie od strony ściany. Stanie nad przepaścią, gdy mija cię jak może skończyć się upadkiem z wysokości (jak niechcący może zepchnąć ze szlaku). Pół biedy, gdy są krzaki na zboczach, to się tylko podrapiesz (krzaki cię zatrzymają), ale jeśli ściana jest czysta to lecisz 100-200 m w dół i z tej sytuacji nie wyjdziesz cało











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz