poniedziałek, 19 października 2015

Pierożki momo bajecznie proste i bajecznie pyszne-:)

Pierożko momo pierwszy raz skosztowaliśmy w Indiach, w Leh, miasteczku położonym pośród gór w tzw. Małym Tybecie.
Można je też zjeść w Nepalu i oczywiście w Tybecie.
Przygotowuje się je na parze, mogą być też smażone, ale te na parze są lepsze.
Farsz w pierożkach jest tu w kilku wersjach. Najczęściej z serem, koziną lub kurczakiem.
Z serem są pyszne takie tybetańskie ruskie-:), ale nasze ulubione to te z kurczakiem.
Przepis jest bardzo łatwy, ja wszystko robię na oko, więc proporcje też podaję na oko, sami musicie zdecydować. Wykonanie proste, pod warunkiem, że lubicie lepić pierogi-:)

Przepis:

Ciasto do momo robimy jak tradycyjne ciasto na polskie pierogi. Ja na 1/2 kg mąki, daję ciepłą (na granicy gorącej) wodę ile mąka zabierze i odrobinę masła.

Gotowe ciasto wałkujemy dość cienko, ale uwaga, przy lepieniu kształtu sakiewek ciasto się łatwo rwie, więc nie wałkujcie na przeźroczysto.

Farsz, nasz ulubiony:
  1. Mięso kurczaka, najlepiej pierś podwójna, mielimy, ale nie na miazgę, na średnio mocno-:)
  2. Posiekana natka pietruszki
  3. 1 jajko całe
  4. 1 średnia cebula posiekana i zeszklona na masełku i oleju np. z pestek winogron
  5. 1/2 papryki świeżej, posiekana w drobną kosteczkę (najładniej wygląda czerwona)
  6. 2-3 ząbki czosnku wyciśnięte przez praskę, można zeszklić tuż po zeszkleniu cebuli, żeby czosnek nie zdominował nam dania (pamiętajcie, że czosnek szybko się pali, więc nie można wrzucić go jednocześnie z cebulą)
Farsz wyrabiamy na gładką masę, dodajemy sól, pieprz i chili do smaku

I zaczynamy lepić, mhm, z sakiewkami trzeba trochę poćwiczyć, ale po kilku próbach zobaczycie, że to proste. Możecie też zrobić momo w tradycyjnym polskim kształcie, świat się od tego nie zawali, a smak i tak będzie cudowny.

Gotowe pierożki gotujemy na parze, nie wiem ile minut, próbujcie po ok.10, to zależy jakiej wielkości pierożki zrobicie.

A potem siup na talerz i zajadamy. Z tej ilości podanych składników wychodzi ok. 4 spore porcje.


Smacznego-:)


czwartek, 8 października 2015

W Dolinie Nubry

Początek naszej rocznej podróży zaczęliśmy na południu Indii. Odwiedziliśmy między innymi miasteczko Rameśwaram położone nieopodal granicy ze Sri Lanką. Po ośmiu miesiącach wyprawy dotarliśmy na drugi kraniec Indii.
Na północ, do Doliny Nubry, do wioski Turtuk, jedyne 20 kilometrów od granicy z Pakistanem. Dla turystów Dolina Nubry udostępniona jest od 18 lat, a wioska Turtuk, położona na końcu Doliny, zaledwie od 2010 roku. Ze względu na strategiczne położenie przy tzw. linii kontroli, dostać tu się można z siedmiodniową przepustką. Spotkaliśmy wiele osób, które opowiadały nam o Turtuku, prawie jak o raju na ziemi. Wsiedliśmy więc do autobusu i przez 11 godzin jechaliśmy do tego „cudownego” miejsca. Od 6:00 rano do 19:00 wieczorem przemierzaliśmy lokalsem bezkresne tereny, by na miejscu stwierdzić, że następnego ranka, o 6:00 rano, wyjeżdżamy z wioski-:). Każdy Polak, gdybyśmy go spotkali wcześniej-:), powiedziałby nam, że w Turtuku jest jak w polskiej wiosce 20 lat temu. Wioska nad rzeką, pośród gór. Właśnie trwają żniwa. Kobiety noszą snopki zboża na plecach. Dla nas nic niezwykłego. Może tylko to, że ciągle tu jeszcze orzą radłem, a zboże ścinają sierpem. To wszystko. Zagraniczni turyści, wykluczam wszystkie słowiańskie narody, są zachwyceni. Fotografują każdą krowę, osiołka, panią ze snopkami, pana z radłem i same snopki. Całą wioskę w poszukiwaniu plenerów do pięknych fotografii obeszliśmy dwa razy w ciągu godziny. I nic. Do tego drogo tu strasznie. Właściciele guest housów żądają astronomicznych kwot za pokój bez łazienki, a w miejscowych „restauracjach” ceny straszą z menu. Dobrze, że przed wyjazdem kupiliśmy na drogę miód i ladakhijski chleb, bo poszlibyśmy głodni spać. Pokój, po negocjacjach, wzięliśmy za 500 rupii-:(, nawet w stolicy Ladakhu, Leh, płacimy taniej.

Jest tylko jedna rzecz dla której warto przejechać te 11 godzin. Widoki po drodze. Dziewicze przestrzenie jakich nigdy nie widzieliśmy. Baltoro i Ladakh – dwa pasma górskie, w środku których, doliną, wzdłuż meandrującej rzeki, prowadzi droga do Turtuk. Góry tutaj mają wiele kolorów. Czasem są fioletowe, czasem zielone, a czasem tylko szare. Krajobraz mógłby się wydawać nudny, ale nie ma tu monotonii. Za każdym zakrętem, wyłania się nowa, zapierająca dech w piersiach, inna cudowna przestrzeń. Turtuk znika daleko za górami, a my kierujemy się do miasteczka Diskit. Po drodze mijamy piaszczyste diuny w Hundur, gdzie czasami zdarzają się nawet burze piaskowe. Z Hundur widać już gigantyczną 15-metrową figurę Buddy Majtrei (Buddy Przyszłości), która góruje nad Diskit. Tuż obok stoi buddyjski klasztor z usianymi dookoła czortenami*. Tu zostajemy 2 dni. Ceny normalne, a w miasteczku panuje niemal mistyczny klimat. Spacerując po Diskit nietrudno natknąć się na ruiny starych buddyjskich klasztorów. Niektóre są tylko częściowo zniszczone i zaglądając przez niewielkie dziurki w drzwiach można dostrzec w ciemnościach tlącą się lampkę oliwną przed postacią Buddy. Wszędzie stoją murki mani** z setkami kamieni, na których wyryte są mantry. Co jakiś czas kręcimy młynkami modlitewnymi, które ustawione są prawie na każdym rogu ulic. Całe miasteczko otaczają pola lawendy i rzepaku, tworząc fiołkowe dywany i stwarzając niezwykłą, bajkową scenerię. Dookoła doliny sześcio i siedmiotysięczniki dopełniają krajobrazu. Do snu kołysze nas szum górskiego strumienia z krystalicznie czystą wodą. Pobudka o 5:00 rano. Idziemy na pudżę, poranną modlitwę mnichów. Wspinamy się do klasztoru przez pół godziny. W drzwiach witają nas mnisi i zapraszają do Świątyni. Po chwili śpiewają już mantrę, a my wsłuchujemy się w jednostajną modlitwę, przerywaną dźwiękami bębna, dzwonka i cymbałów. Jeszcze tylko wypijemy tybetańską herbatkę (skład: mleko, masło i sól) z mnichami i ruszamy w drogę powrotną do Leh. Przejeżdżamy przez przełęcz Khardung La (5600 m n.p.m.), najwyżej położony przejezdny odcinek drogi na świecie. Tu wysiadamy na chwilę, aby ostatni raz spojrzeć na pasmo Karakorum, majaczące z Pakistanu. Niestety chmury nie pozwalają nam zobaczyć K2***, najniebezpieczniejszego z ośmiotysięczników. Za to w oddali widać już Leh. Jeszcze przez godzinę jedziemy do „naszego” wiejskiego domku w stolicy Ladakhu. Jutro wreszcie się wyśpimy (przez ostatnie pięć dni wstawaliśmy o 5 rano), a pojutrze znów wyruszymy na eksplorację krainy Ladakh.

*czorteny - Duże i małe półokrągłe mogilne kopce, tutaj zwykle wykonane z gliny i kamienia. Czorteny najczęściej stawia się przy wjeździe do wiosek i wokół klasztorów. W tych największych zwykle składane są prochy wielkich lamów, a same czorteny stają się przedmiotem kultu, którym przypisuje się mistyczne moce

**murki mani – Symbol religijnego oddania. Murki mani mają czasem po 2 kilometry długości, inne są tylko kilkumetrowe. Budowane są z setek kamieni, na których wyryte są buddyjskie mantry. Często na murkach można zobaczyć rogi jaka, to pozostałość po pre-buddyjskiej szamańskiej religii bon

***K2 – Nazywana jest Górą Zabójcą, jest to prawdopodobnie najtrudniejsza do wejścia góra na świecie. Właśnie teraz na szczyt K2 wchodzi polska grupa himalaistów, trzymamy za nich mocno kciuki, udanego wejścia i bezpiecznego zejścia do bazy – errata do tej informacji 31 lipca 2012 r. Adam Bielecki zdobył K2

W drodze na koniec świata, do Turtuk, jedyne 20 km od Pakistanu.Wioska Khardung

Droga do Doliny Nubry wije się wzdłuż meandrującej rzeki, pośród 6-cio i siedmiotysięczników.

Niezmierzone przestrzenie Doliny Nubry

Niezmierzone przestrzenie Doliny Nubry

Wioska pośród gór w drodze do Turtuk

Punkt kontrolny w drodze do Turtuk

W Turtuk

Wioska Turtuk

Autobus lokalny "royal de lux", znów się zepsuł, jesteśmy pośrodku niczego, do najbliższej wioski jakieś 3 godziny jazdy, tu totalna pustynia

Pustynia pośród gór.Diuny w miejscowości Hundur

Jedzenie jakie jest każdy widzi, da się zjeść, makaron z chińskiej zupy i kozina, a właściwie kość, bo mięsa prawie nie było

Życie uratowały nam placki nan i bułeczki, które robili ci Panowie, było przepysznie

Ruiny buddyjskiego klasztoru w Diskit. Wystarczy spojrzeć przez szczelinę w drzwiach, by zobaczyć w ciemnościach światełko lampki oliwnej przed figurą Buddy. Magiczne

Buddyjska kapliczka. Diskit

Młynki modlitewne. Diskit

Murek mani. Często na takich murkach można zobaczyć rogi jaka.To pozostałość po pre-buddyjskiej ,szamańskiej religii bon. Diskit

Murek mani, czorteny, w tle buddyjski klasztor w Diskit

Buddyjski klasztor w Diskit

Budda Majtreja - Budda Przyszłości.Diskit

15 metrowa figura Buddy Majtrei - Buddy Przyszłości, góruje nad miasteczkiem Diskit

Diskit

Modlitwa w klasztorze. Ćemrej



Murek mani zbudowany z setek kamieni, na których wyryte są buddyjskie mantry-modlitwy. Diskit

Czorteny wokół klasztoru. Kopce mogilne zwykle zbudowane z gliny i kamienia. Te największe skrywają prochy ważnych lamów. Diskit

Magiczna dolina.Dolina Nubry


Malowniczy domek

Wejście do ogrodu
Teofilek i Fredzio zawsze towarzyszą nam na wyprawach, bez nich nigdzie nie pojedziemy

Fiołek-:)


Na szczycie jest najwyżej położona przejezdna droga na świecie. Wysokość 5600 m n.p.m.Ten czarny pasek to droga na przełęcz Khardung La.Poszukajcie ciężarówki, za chwilę będziemy ją mijać nad przepaścią

Na przełęczy Khardung La (5600 m n.p.m.)

Te wijące się paseczki do droga do Leh stolicy Ladakhu

Takie przeszkody można spotkać na drodze.Spadające na drogę gigantyczne kamienie nie są tu rzadkością.W większości newralgicznych miejsc zwykle w pobliżu są koparki, które usuwają przeszkody.W drodze do Leh

W dolinie miasto Leh, stolica Ladakhu tzw. Małego Tybetu.Za godzinę tam będziemy

środa, 7 października 2015

Pola Śmierci, Pol Pot – Kambodża

Pola śmierci - miejsca kaźni w Kambodży, gdzie masowo zabijano i grzebano ofiary reżimu podczas komunistycznych rządów Czerwonych Khmerów pod wodzą Pol Pota. Ludobójcze praktyki trwały od 1974 roku do 1979. Do czasu gdy Demokratyczną Kampuczę, bo tak nazywało się wtedy to państwo, najechał komunistyczny Wietnam i obalił Czerwonych Khmerów. Liczbę ofiar ocenia się na 2 miliony z ok. 7 mln mieszkańców kraju.

Pol Pot uznawany jest, według badaczy, za twórcę najskrajniejszego totalitarnego reżimu w całej historii ludzkości. Celem Pol Pota i Czerwonych Khmerów było stworzenie społeczeństwa komunistycznego poprzez całkowite i natychmiastowe zniesienie pieniądza, wymiany towarowej i własności prywatnej. Niezbędnym warunkiem stworzenia "nowego społeczeństwa" miało być też zerwanie z tradycją i dotychczasowym dziedzictwem kulturowym (zwłaszcza z religią).

Wszystkich nie pasujących do tej idei, kierowano do tzw. obozów "reedukacji". Trafienie do takiego obozu oznaczało niemal pewną śmierć. Zabijano nawet za sam fakt posiadania okularów czy zbyt delikatnych dłoni!!! Zabici chowani byli w masowych grobach. Ze względu na oszczędność amunicji egzekucje często przeprowadzano przy użyciu młotów, siekier, łopat, zaostrzonych kijów bambusowych lub plastikowych worków na śmiecie (uduszenie). Oprawcy nie znali litości – gardła ofiar podrzynali chropowatymi liśćmi palmowymi, główki noworodków rozbijali o pnie drzew. Żołnierze przeprowadzający egzekucje w większości byli nastolatkami chłopskiego pochodzenia, zarówno chłopcy jak i dziewczynki. Tysiące ludzi umierało z głodu, podczas, gdy żywność była eksportowana do innych krajów.

Możecie zastanawiać się dlaczego o tym piszemy. Uznaliśmy, że pobyt w Kambodży zobowiązuje nas do napisania chociaż kilku słów na temat rządów, z przed 30 lat. W kraju, gdzie w szkolnych książkach nie ma nawet kartki na temat Czerwonych Khmerów, Pol Pota i ludobójstwa. W kraju, gdzie na ulicy każdego dnia spotyka się kilkanaście ofiar min, bez rąk i bez nóg. W kraju, gdzie tylko główne miasta, zabytki i drogi są rozminowane, reszta miejsc nadal jest bardzo niebezpieczna. W kraju, gdzie młodzi mieszkańcy nie wierzą, że zaledwie 30 lata temu, sąsiad zabijał sąsiada, bo ten rozmawiał np. z amerykańskim misjonarzem!!!

Uznaliśmy, że musimy o tym napisać, abyśmy nadal pamiętali jak chory system komunistyczny może wpłynąć na los zwykłego człowieka. Jaką gehennę może zgotować ślepa wiara w ten system.

Pamiętajcie, że to ciągle się jeszcze dzieje. Nawet teraz, gdy to czytacie. Pamiętajcie o Tybecie.

P.S. Procesy przywódców Czerwonych Khmerów utknęły w martwym punkcie i uważa się, że nie uda się ich postawić przed sądem, m.in. dlatego, że wielu ludzi u władzy, np. premier, było kiedyś aktywistami tej organizacji lub okresowo współdziałało z nią i mogli być zamieszani w zbrodnie lub obawiać się ujawnienia kompromitujących faktów. To samo dotyczy Chińskiej Republiki Ludowej, Tajlandii a nawet USA i CIA, które wspierały reżim Pol Pota. Między innymi: CIA dostarczało partyzantce Czerwonych Khmerów, która działała na terenie Kambodży do 1985 roku, żywność i broń.

wtorek, 6 października 2015

Szekspirowskie pytanie szczepić się czy nie szczepić? Choroby w podróży

Na początek chcę podkreślić, że każdy sam musi podjąć decyzję o szczepieniach i zażywaniu niektórych leków przed i podczas podróży. W tym poście znajdziecie jedynie nasze osobiste zdanie na ten temat. Każdy przed podróżą do egzotycznych krajów powinien skontakotwać się z lekarzem medycyny podróży i na podstawie jego opinii podjąć odpowiednią dla siebie decyzję.

Szczepić się czy nie szczepić? Oto jest pytanie.
Do wielu krajów niektóre szczepienia są obowiązkowe i w tym przypadku sprawa jest prosta. Musisz się zaszczepić, bo nie przekroczysz granicy.
Do wielu jednak krajów szczepienia są tylko zalecane i nie wymagane, tu decyzja należy do Ciebie.

Miśki się szczepią.

Podstawą jest szczepienie na żółtaczkę typu B i A (WZW B-żółtaczka wszczepienna lub wirusowe zapalenie wątroby typu B i HAV – żółtaczka pokarmowa). WZW B- możemy się zarazić poprzez kontakt z zakażoną krwią lub płynami ustrojowymi, HAV możemy się zarazić po spożyciu zakażonej wirusem wody albo żywności.
Tak się złożyło, że przed roczną podróżą do Azji robiłam sobie (ja Miśka) badania na żółtaczkowe przeciwciała i po powrocie, ponownie musiałam powtórzyć te badania, ponieważ czekała mnie operacja. I cóż, decyzja o szczepieniu była słuszna, ponieważ z wyników jasno wynikało, że miałam kontakt z żółtaczką podczas podróży. Dzięki szczepieniu nie wylądowałam w szpitalu i nie odczułam na wyprawie żadnych objawów choroby.
Także WZW B i HAV to podstawa. Jemy na ulicy, mamy kontakt z wodą, podajemy sobie ręce z mieszkańcami Azji i podróżujemy często wśród kichających i kaszlących ludzi. Warto.

Kolejne szczepienie: tężec. Chorobę tę wywołuje bakteria, której przetrwalniki znajdują się w ziemi, mule stawów, rzek czy jezior, a także na zardzewiałych przedmiotach. Wnikają do organizmu człowieka w wyniku zabrudzenia uszkodzonej skóry np. na skutek zranienia czy skaleczenia. Pamiętajmy, że w gorącym klimacie rany goją się znacznie dłużej i gorzej niż w Polsce.
I tu Miśka też ma swoją historię, na pustyni Thar w Indiach przez grubą podeszwę sandałów wbił mi się w stopę wielki cierń. Pewnie gdyby nie świadomość, że jestem zaszczepiona na tężec, wpadłabym w panikę. Do najbliższego szpitala miałam jakieś 200 km. A tak ranę zdezynfekowałam, zabezpieczyłam, trochę pobolało i było ok.
Zwykle szczepionka na tężec podawana jest w skojarzeniu ze szczepionką na błonicę, którą zarazić się można drogą kropelkową (kichanie, kaszel). To bardzo poważna choroba, która może uszkodzić serce czy układ nerwowy, a w niektórych przypadkach doprowadzić do śmierci. Jednak to szczepienie mamy tylko dlatego, że występuje jako skojarzona z tężcem.

Dur brzuszny czy tyfus jak kto woli. Ostra choroba zakaźna występująca na cały świecie. Bakterie mogą przeniknąć do organizmu razem z zakażoną wodą lub żywnością.
I tu złych doświadczeń nie mamy, jednak z uwagi na to, że kupujemy jedzenie głównie na ulicy i czasem zdarza nam się pić napoje w wątpliwej czystości naczyniach to się szczepimy.

Mamy jeszcze szczepienia na polio, ale tylko dlatego, że często przebywamy w Indiach, a ta choroba jest tam bardzo popularna.

Oczywiście należy pamiętać, że każda szczepionka ma swoją ważność i należy się doszczepiać, gdy ta ważność wygasa.

Najczęściej w Instytutach Chorób Tropikalnych, sanepidach czy przychodniach, gdzie się szczepimy wydawane są tzw. żółte książeczki, w których informacja o ważności szczepienia jest wpisywana. Żółta książeczka oprócz opisów w języku polskim, ma również opisy po angielsku i francusku, a wszystkie nazwy szczepień są wpisywane tak jak zaleca WHO. Nie ma obawy przed niezrozumieniem.

Kolejnym dylematem każdego kto wybiera się w tropiki jest czy zażywać coś przeciwko malarii. No cóż, gdybyśmy jechali do głębokiej Afryki, na pewno jedlibyśmy leki przeciwmalaryczne jak cukierki, nie zważając na przerażające skutki uboczne tych leków. Na szczęście naszym kierunkiem jest Azja i po głębokiej analizie podjęliśmy decyzję, że nie będziemy się truć.
Oczywiście zagrożenie malarią jest duże, ale... to zależy, gdzie konkretnie jedziemy i jaka jest tam obecnie pora roku (lato, monsun czy zima). Oczywiście ważne jest, aby się zabezpieczać przed ugryzieniami komarów. Standardowo zakryte nogi i ramiona i oczywiście używanie repelentów. Najlepiej lokalnych bo te zwykle działają.
Wyznajemy również zasadę, że gdy już zachorujemy, to gdybyśmy zażywali leki przeciwmalaryczne, to bylibyśmy na nie już uodpornieni i co wtedy lekarze mieliby nam podać. Nie zapominajmy, że leki na malarię i tak nie chronią nas w 100%.

Wciąż powtarzam to tylko nasze zdanie.
Zawsze należy przed wyjazdem skonsultować się z lekarzem-specjalistą od chorób tropikalnych, który pomoże w podjęciu decyzji.

I na koniec już choroba zwyczajna czyli biegunka. Nam się nie zdarza, ale wiele razy pomagaliśmy innym podrożującym. Oczywistą oczywistością jest posiadanie leków przeciwbiegunkowych, niekoniecznie słynnego „węgla”, bo ten może być odrobinę za słaby, ale jeśli rzecz idzie o wybór dobrego leku, jak zawsze odsyłamy do lekarza-specjalisty.
Oczywistą oczywistością jest również picie dużej ilości wody i nie ma, że nie mogę, bo łatwo o odwodnienie i wtedy wizyta w szpitalu jest nieunikniona. Także pijemy dużo wody i obserwujemy organizm, a jak jest bardzo źle to biegusiem do lekarza czy szamana. Na pewno otrzymacie właściwą dla danego kraju pomoc.

I tym radosnym akcentem kończę swą chorobowo-szczepionkową opowieść, życząc wszystkim dużo zdrowia w podróży.

Pamiętajcie przed wyjazdem wizyta u lekarza-specjalisty od chorób tropikalnych i koniecznie poczytajcie informacje w przewodnikach i blogi innych podróżników. Zapewniam, że to skarbnica nieocenionej wiedzy. Piszemy o tym jak bezpiecznie wybierać jedzenie na ulicy i że woda z himalajskich źródeł wcale nie jest taka czysta i pozbawiona niebezpiecznych dla człowieka bakterii. I znajdziecie jeszcze wiele, wiele innych opowieści o chorobach, których doświadczyliśmy sami i wiemy o czym mówimy-:)


Międzynarodowa Książeczka Szczepień tzw. żółta książeczka

Cudowne miasto Angkor

Przyjechaliśmy z Tajlandii do Kambodży tylko na chwilę, żeby zobaczyć monumentalne miasto Angkor*. Tym samym spełnić swoje kolejne podróżnicze marzenie o zobaczeniu Świątyń ukrytych w dżungli.

Obecnie trzeba naprawdę użyć wyobraźni, aby zobaczyć potęgę miasta Angkor. Niegdyś liczyła sobie ona aż milion mieszkańców i większość budowli (setki świątyń) pokryta była kolorowymi reliefami, a główne rzeźby ozdobione były złotem.

Odkrycie tego cudownego miasta dla świata, zawdzięczamy Francuzowi Henri Mouhot. Przyrodnikowi, który w 1861 roku zobaczył budowle Angkoru ukryte w tropikalnym lesie. To jest wspanialsze od wszystkiego, co nam zostawiła Grecja i Rzym - pisał w swoim dzienniku. Po powrocie do Europy jego rysunki zrobiły furorę. Do Angkoru zjechały tłumy poszukiwaczy skarbów. "Odkrywanie" tajemnic było niczym innym, jak rabowaniem wszystkiego co dało się wywieźć. Mniejsze figurki zabierano w całości, większym odcinano głowy, a tym gigantycznym odpiłowywano tylko twarze. Jeśli pękły porzucano je i zabierano się za następne. Przez 40 lat zniszczono to czego nie zdołała nawet zniszczyć porastająca miasto dżungla. Kres temu procederowi położyła powołana w 1900 roku Francuska Szkoła Dalekiego Wschodu, która sprowadziła do Angkoru zawodowych archeologów. Prace nad odrestaurowywaniem miasta trwają do dziś. Przerwane zostały na 10 lat, za rządów Czerwonych Khmerów i Pol Pota, który wypędził archeologów z Kambodży, a całą zgromadzoną dokumentację zniszczył. Po odzyskaniu niepodległości dokumentacja archeologiczna została zgromadzona od nowa, a na fladze Kambodży umieszczono Angkor.

Całe miasto Angkor położone jest na obszarze 400 kilometrów kwadratowych, a jego sercem jest Świątynia Angkor Wat. To zwykle to miejsce przychodzi nam na myśl, gdy słyszymy o Angkor. Na nas osobiście nie zrobiła ona oszałamiającego wrażenia. Wręcz przeciwnie, widok miejsca wprowadził nas w przygnębienie. Zapłaciliśmy 40 dolarów od osoby za możliwość zwiedzania przez 3 dni kompleksu, a już główne miejsce ukazało się nam w opłakanym stanie. Trochę załamani ruszyliśmy do kolejnych świątyń. Świątynia Bayon z gigantycznymi kamiennymi głowami Buddy Awalokiteśwary pozwoliła nam uwierzyć w piękno tego miejsca i zweryfikować swoje zdanie. Bayon, mimo wielu zniszczeń, urzeka swoją urodą. Monumentalne wieże z twarzami łagodnie uśmiechniętego Buddy zachwycają. Kiedyś pokryte złotem, teraz są delikatnie omszałe. Kolosy przypominają trochę posągi z Wysp Wielkanocnych. Spędzamy tu dużo czasu na kontemplowaniu rzeźbiarskiego kunsztu z przed wieków. Nawet nie wiemy kiedy, robimy 400 zdjęć-:). Najpiękniejszą jednak dla nas jest Świątynia Ta Prohm. Świątynia została pozostawiona niemal w tym samym stanie, w jakim zastano ją podczas odnalezienia w dżungli. Korzenie figowca (zwanego też dusicielem) oplatają mury świątyń, dodając niezwykle malowniczego klimatu temu miejscu. Odnosi się wrażenie, że drzewa są władcami Ta Prohm. Jakby chciały wyrwać z ziemi Świątynię dla siebie. Chodząc po wąskich korytarzach, co chwila trafiamy na komnaty, gdzie wąskie smużki światła dziennego, pozwalają nam zobaczyć niewielkie hinduistyczne i buddyjskie figurki. Na kilka chwil przenosimy się w czasie. Czujemy się jak odkrywcy skrywanej, przez tropikalny las, tajemnicy. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że tu kręcone były filmy Tomb Raider (do którego osobiście, nie wiedzieć czemu, mam słabość) i Indiana Jones. Prawie jak Indiana szukamy skarbów, patrząc na znaki wyryte w kamieniu. Umysł płata figle. Wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Może w następnym pomieszczeniu za korzeniem figowca odkryjemy coś, co drzewa chciały zatrzymać tylko dla siebie. Niestety trzeba powrócić do rzeczywistości i szukać skarbów w kolejnych Świątyniach. Na pocieszenie, w drodze powrotnej, znajduję współczesną monetę z Malezji. Czy to jakiś znak? Może Malezja też czeka na nasze odwiedziny-:)

Kompleks Angkor ma jeszcze wiele innych Świątyń, mniejszych i większych. Mniej lub bardziej ciekawych. Nie sposób jest wszystkie z nich opisać i oddać atmosferę tych miejsc. Może kiedyś sami będziecie mogli doświadczyć tego klimatu i zostać poszukiwaczami skarbów w Kambodży. Teraz jedyne co możemy zrobić, to zaprosić Was do obejrzenia zdjęć tego jednego z siedmiu cudów świata.


* Angkor we współczesnym języku khmerskim oznacza stolicę i święte miasto.

Cudowne miasto Angkor.Świątynia Bayon

Zwiedzający mnisi.Świątynia Ta Prohm


Drzewa zawładnęły Świątynią Ta Prohm

Świątynia Ta Prohm w Angkor.Tutaj kręcono filmy Tomb Raider i Indiana Jones

Na tropach Indiany Jonesa i Lary Croft




Indiana Jones.W uliczkach Angkor Wat

Brama wjazdowa na teren Świątyni Bayon

Świątynia Bayon

Posągi na moście przed wjazdem na teren Świątyni Bayon

Świątynia ukryta w dżungli.Ta Prohm

Korzenie figowca (nazywanego też dusicielem) oplatają mury Świątyni Ta Prohm

Niezwykłe świątynie Angkoru przez wieki skrywane przez dżunglę.Ta Som

Lara?-:) Ta Prohm

Posągi na Tarasie Słoni.Angkor

W Ta Prohm

Posągi na Tarasie Słoni.Angkor

Korzenie drzew wzięły we władanie Świątynie Angkoru

Wejdź i odkrywaj skarby.Ta Som

W Świątyni Ta Som

Reliefy na ścianach Angor Wat

Świątynia Angkor Wat

W Angkor Wat

W Angkor Wat

Poszukiwacze skarbów odrąbywali głowy posągów i sprzedawali je kolekcjonerom.
Dżungla chroniła miasto przez wieki, poszukiwacze zniszczyli je zaledwie
 przez kilkanaście lat
Reliefy na ścianach Angor Wat
Wspaniale było zobaczyć Angkor, jeden z siedmiu cudów świata. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem