wtorek, 22 grudnia 2015

Choinka – tradycja ubierania bożonarodzeniowego drzewka

W Polsce choinka pojawiła się na przełomie XVIII i XIX wieku, a przywędrowała z Niemiec.
Ozdoby na choinkę gromadzimy od wielu lat. Każdego roku kupujemy trzy bombki,
które związane są z naszymi podróżami, inspiracjami czy po prostu nam się spodobały
Początkowo dekorowanie choinki przyjęło się tylko w miastach. Na wsi długo dominowała ludowa ozdoba, tak zwana „podłaźniczka”. Była to ucięta gałąź sosny, świerku lub jodły wieszana pod sufitem. Na niej również wieszano dekoracje, które potem przeniesiono właśnie na choinkę.
Tradycja ubierania choinki istniała już u pogan i miała charakter magicznego rytuału mającego zapewnić ludziom bezpieczeństwo, dostatek, zdrowie i szczęście.Dekoracje na choinkę były swego rodzaju talizmanem dla domu i chroniły go przed złymi duchami.
Tradycyjnie ubiera się jodłę lub świerk. Według ludowych wierzeń drzewo, zwłaszcza iglaste, jest uważane za symbol życia, odradzania się, trwania i płodności.
Dawniej na drzewku wieszano ciastka, jabłka, orzechy, kłosy zbóż, ozdoby z papieru, bibuły i słomy. Na gałązkach umieszczano zapalone świeczki.
Na bożonarodzeniowym drzewku wieszamy też ozdoby otrzymane od Przyjaciół. W tym roku dostaliśmy śliczny piernikowy domek-:)
Na bożonarodzeniowym drzewku wieszamy też ozdoby otrzymane od Przyjaciół.
Od naszej Edytki dostaliśmy śliczny piernikowy domek-:)
Każda ozdoba ma swoją symbolikę:
Jabłka - mają zapewnić zdrowie i urodę, według wierzeń kościelnych symbolizują rajską jabłoń


Orzechy - zawijane w sreberka miały nieść dobrobyt i siłę


Łańcuchy - wzmacniają rodzinne więzi i chronią dom przed kłopotami
Światełka - to światło broniące przed ciemnościami i złem
Anioły – mają opiekować się domem,
Gwiazda betlejemska - ma pomagać w powrotach do domu z dalekich stron,
Dzwoneczki - oznaczają dobrą nowinę i radość


Samo żywe drzewko stało się w chrześcijaństwie symbolem Chrystusa jako źródła życia.

Mamy ozdoby związane z miastem, w którym mieszkamy
i takie, które wiążą się z Małopolską
te tradycyjne

A że nasza rodzina jest buddyjska, to nie mogło na choince zabraknąć Buddy



Jest też Lewek i Niedźwiadek, w nawiązaniu do naszych pluszowych towarzyszy, którzy są z nami zawsze w podróży

WESOŁYCH ŚWIĄT-:)





wtorek, 8 grudnia 2015

Tajskie ciekawostki – Red Bull

Czy wiecie, że Red Bulla wymyślił Taj. Nazywał się Chaleo Yoovidhya, który w 1962 roku założył firmę TC Pharmaceutical. 
W firmie tej od lat 70-tych produkowano napój energetyczny o nazwie „Krating Daeng” (Czerwony Bizon).
Założyciel Red Bulla, Dietrich Mateschitz podczas podróży do Tajlandii kupił napój energetyczny Krating Daeng i postanowił ściągnąć go do Europy.
Razem z Chaleo Yoovidhya w 1984 roku założyli firmę Red Bull GmbH.

Dietrich Mateschitz zmienił nazwę napoju z Czerwony Bizon na Czerwony Byk. Ponoć byk to Jego znak zodiaku. Napój ma zbliżony smak do pierwotnego, receptura została zmieniona w niewielkim stopniu. 
Ale UWAGA!!! Tajski Red Bull jest znacznie mocniejszy od europejskiego. Daje dwa razy większego „kopa” niż ten sprzedawany u nas w sklepach. 


poniedziałek, 7 grudnia 2015

Tajskie ciekawostki – Zakaz sprzedaży alkoholu

W Tajlandii codziennie w określonych godzinach obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu w sklepach. Niegdyś, na słynnej już Khao San Road - turystycznej ulicy Bangkoku i w okolicy tejże, lodówki, w których jest alkohol, były zamykane na łańcuch i kłódkę. Chyba w obawie, że spragniony turysta (a takich tu nie brakuje) spożyje na miejscu-:)
Obecnie w określonych porach do lodówki wstawia się karton z informacją dla tych spragionych.Godziny zakazu czasami się zmieniają, to rzecz nie do odszyfrowania-:)
Takie prawo Królestwa Tajlandii. Jednakże prawo to obowiązuje tylko w sklepach, w knajpie czy restauracji można kupić alkoholu do woli. Śmiejemy się, że tak państwo wspiera swoich restauratorów-:)
Godziny zakazu są bezlitosne-:) Zwykle od północy, gdy najbardziej pić się chce-:), w sklepie, nie kupimy już ani piwka-:)


wtorek, 24 listopada 2015

Z wizytą u Królowej Śniegu

Widzieliśmy już setki świątyń, ale tak niezwykłą zobaczyliśmy po raz pierwszy. Jej widok w jednej chwili przywodzi na myśl pałac Królowej Śniegu z baśni Andersena. Nie jest to jednak jej pałac.



Świątynia Rong Khun to duma Chiang Rai, miasteczka na północy Tajlandii. Budowa Świątyni rozpoczęła się w 1998 roku i trwa nadal. Inicjatorem tego fantastycznego dzieła jest tajski artysta Chalermchai Kositpipat. Budując Świątynię Rong Khun składa on hołd Buddzie i swojemu krajowi. Jak sam mówi: " Tylko śmierć może zatrzymać moje marzenia, ale nie może zatrzymać mojego projektu". Artysta wierzy, że ta praca daje mu "nieśmiertelne życie". Od 18 lat powstaje projekt Jego marzeń, a przy budowie pracuje 60 Jego uczniów i wolontariuszy. Wszystko jest zaplanowane tak, że nawet w przypadku śmierci artysty prace przy budowie Białej Świątyni będą kontynuowane. Przypomniało nam to historię Gaudiego i Jego pracę nad Katedrą Sagrada Familia w Barcelonie.
Prace Chalermchaia Kositpipata są oczywiście zupełnie inne niż prace Wielkiego Gaudiego. Dla nas jednak, równie zachwycające. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem malowideł naściennych tego artysty. Przede wszystkim sposobu przedstawiania współczesnego świata z zastosowaniem religii i filozofii buddyjskiej.

Ale od początku. Świątynia Rong Khun jest śnieżnobiała. Artysta wybrał właśnie ten kolor na znak czystości Buddy. Ściany i figurki dodatkowo ozdabiane są kawałkami lusterek. W świetle słońca daje to niesamowity efekt. Biała Świątynia niemal promienieje w blasku światła.




Wchodząc do Świątyni trzeba przejść przez piekło. Setki rąk wyciąga je do góry z piekielnych czeluści. Symbolizują żądzę. Pokusy, pragnienia, chciwość. 



Przejścia mostu do oświecenia strzegą dwaj Strażnicy. Może, gdy serce nie jest czyste, mogliby zagrodzić nam drogę do Świątyni. 




Przechodzimy przez most. Wchodzimy do środka i...niemal otwieramy buzie ze zdziwienia. To naprawdę szalony projekt. Na ścianach oglądamy obrazy przedstawiające między innymi: płonące wieże WTC, Batmana, Supermena, Neo z Matrixa i Lorda Vadera z Gwiezdnych Wojen. Nie ma w tym jednak, żadnego chaosu, wszystkie prace pokazują sposób widzenia współczesnego świata przez Kositpipata. Swoiste freski są zaskakujące, ale jednocześnie zmuszają do przemyśleń. Wielki mural tworzy spójną całość. Ogon węża owija wieże WTC poniżej zamieniając się w wąż dystrybutora z ropą. Jedna kropla ropy spada na język potwornego smoka. Z nieba, niczym deszcz, spadają bomby. Superman lecący na pomoc? Lord Vader czający się za drzwiami. Czy chce zabrać nas na ciemną stronę mocy? Piła, który wymierza sprawiedliwość i Jake Sully broniący ziemi klanu Omaticaya przed buldożerami. Wiele skojarzeń w naszych głowach. Prawie wszystkie mówiące o chciwości człowieka i iluzji tego świata oraz ego, które jest sprawcą naszych cierpień. Próżność i ignorancja stały się naszą domeną, a nawet cechami charakteru współczesnego człowieka.

Zdjęcie zrobione z reprodukcji, którą kupiliśmy w Wat Rong Khun. Zwycięstwo Buddy nad Marą.
Przedstawia mural, o którym tu piszemy.

Wielobarwne freski można oglądać godzinami i wciąż znajdować nowe szczegóły.

Wychodzimy ze Świątyni i oglądamy zewnętrzne ściany. Przy każdym kolejnym okrążeniu odkrywamy nowe sekrety. Nagle z blasku światła wyłaniają się nam nowe postaci: śnieżnobiali strażnicy, smoki, piękne kwiaty. 



 

Jeden z budynków na terenie kompleksu zaskakuje jeszcze bardziej. Jego złoty kolor, wyróżnia się na tle pozostałych budowli. Przewrotność Kositpipata jest uderzająca. Złoty kolor reprezentuje ciało. Koncentrację ludzi na chęci posiadania dóbr materialnych, pieniędzy. Biel to umysł – czystość, wyzwolenie od ego, wyzwolenie od żądzy, od pragnień. Artysta trafnie w złotym budynku umieścił toalety. Jego spojrzenie na świat jest przenikliwe i jak bardzo prawdziwe.


Dzieło wciąż nie jest dokończone. Mniejsze Świątynki na terenie kompleksu dopiero powstają. Jak będzie wyglądać dokończone dzieło? Chcielibyśmy to zobaczyć. 
Sztuka, która delikatnie ociera się o kicz nas oczarowała. 





Sami oceńcie czy Kositpipat to szaleniec, wizjoner, czy może wnikliwy obserwator? Naszym zdaniem wszystkie te trzy określenia do Niego pasują. Jedno wiemy na pewno, gdy zobaczycie to miejsce, na zawsze je zapamiętacie.

wtorek, 10 listopada 2015

Miśtaj czyli tajska zupa wg przepisu Miśków

Tajska kuchnia słynie z pysznych zup. Każda rodzina, każdy Taj przygotowuje zupę na swój sposób. Podobnie jak w Polsce, tyle rosołów, ile domów. Zwykle do tajskiej zupy dodaje się galangal (można zastąpić imbirem), trawę cytrynową i liście limonki. Taką gotową paczuszkę związaną sznureczkiem można tu kupić prawie na każdym targu. Paczuszka przypomniała nam nasz gotowy zestaw włoszczyzny.


Do większości tajskich zup wrzuca się do wrzącego wywaru kawałki kapusty pekińskiej, pokrojony w słupki szczypiorek, grubo posiekany morning glory czyli szpinak wodny czy fasolkę szparagową.


My zmodyfikowaliśmy przepis na zupę tajską, tak aby dostosować ją do naszych smaków i tak powstał Miśtaj.

Miśtaj - składniki podajemy na „oko”-:). Za każdym razem gotujemy trochę inaczej. Czasem dodamy pastę curry, innym razem dodajemy sos sojowy czy sos ostrygowy, czasem wszystkie ingrediencje.

Składniki:
Marchewka 1 szt
Pietruszka 1 szt
Imbir ok. 2-3 cm
Liście limonki 6-9 do smaku
kurkuma
chili
sos rybny
por 2 szt
Grzyby mun ok. 30 g
Trawa cytrynowa 2-3 "laseczki", można zastąpić sokiem z połowy cytryny
Mleczko kokosowe 1-2 puszki w zależności od ilości wody w wywarze

Przygotowanie:
Do 1 litra wody dodajemy marchewkę, pietruszkę, liście limonki, starty imbir, zmiażdżoną trawę cytrynową, kurkumę dla koloru (nie za dużo, bo wywar wyjdzie gorzki), sos rybny. Gotujemy ok. 30-40 min. Ma powstać delikatny wywar.
W międzyczasie grzyby mun zalewamy wodą i moczymy. Po ok. 20 minutach odsączamy wodę i siekamy grzyby wg własnego uznania pamiętając o odkrojeniu twardych części.
Posiekane grzyby wrzucamy do gotowego wywaru.
Białą część pora i odrobinę zielonej siekamy w półtalarki. Wrzucamy na 2-3 łyżki oleju np. z pestek winogron. Szklimy na małym ogniu (uważajmy, żeby nie przypalić).
Zeszklony por wrzucamy do wywaru.
Następnie wlewamy mleczko kokosowe 1-2 puszki, do smaku. Zupa powinna być lekko kwaśna. Jeśli nie dodaliśmy wcześniej trawy cytrynowej, to teraz jest moment na dodanie soku z cytryny lub limonki. Chili dodajemy zgodnie z naszymi gustami.
Gotujemy jeszcze ok. 10 minut.

Do tak przygotowanej zupy można na ostatnie kilka minut dodać owoce morza np. krewetki czy krążki kalmara. Można też dodać małe plasterki-kawałeczki kurczaka, ale UWAGA: kurczaka musimy dodać na początku do gotującego się wywaru.


Zupę podajemy z makaronem ryżowym, sojowym lub zwykłym makaronem. Można dodać kiełki soi.
Smacznego-:)

poniedziałek, 9 listopada 2015

Olśniewające Si Satchanalai

Dojechaliśmy tu w godzinkę lokalnym autobusem z Sukhothai. Na miejscu wypożyczyliśmy rowery i w drogę. Główne miejsca do zobaczenia to Chaliang - Miasto Wody i Si Satchanalai - Miasto Dobrych Ludzi.
Chaliang położone nad brzegiem rzeki Yom ukazuje nam pierwszy przepiękny Wat Phra Si Rattana Mahathan. To największa Świątynia w całym kompleksie. W jednej chwili przypomina nam się Świątynia Bayon z miasta Angkor w Kambodży. Tak, jesteśmy pewni, a folder to potwierdza, oryginalny projekt był w stylu Bayon. Z biegiem lat Świątynia ewoluowała i poszczególne budowle na terenie kompleksu przybierały inne style architektoniczne.
Miejsce urzeka swoją urodą. Już z głównej platformy uśmiecha się do nas Budda. My też się uśmiechamy coraz szerzej im dalej zapuszczamy się pomiędzy świątynne budynki rozlokowane na dość dużym terenie. Zachwytów nie ma końca. 








Jednak słońce z każdą chwilą grzeje coraz mocniej, a to dopiero pierwsze miejsce, które zobaczyliśmy, więc musimy jechać dalej.

Jedziemy ścieżką wzdłuż rzeki Yom. Mijamy bananowe i papajowe pola, urocze tajskie domki, zatrzymujemy się, aby pooglądać malutkie domki dla duchów, które są ustawione niemal wszędzie. 





przydrożna knajpka
Kierujemy się do Si Satchanalai. Ten kompleks jest położony na rozległym terenie w tropikalnym lesie. Najważniejsza Świątynia to Wat Chang Lom. Świątynię w tym miejscu wybudowano, gdy odkryto tu relikwie Buddy. Śmiejemy się, że w całych Indiach i Nepalu, gdzie Budda urodził się, żył, medytował i zmarł, nie ma tylu relikwii Buddy co w Tajlandii. Tu w prawie w każdej Świątyni jest choćby włos Buddy jako relikwia.
W Wat Chang Lom cały dolny poziom otacza 39 posągów słoni. Niestety przez lata figury zatarły się i teraz bardziej przypominają lwy niż słonie. Na drugim poziomie jest 20 nisz, a w każdej z nich jest posąg Buddy. Niektóre figury ocalały w całości, inne nie mają głów, a niektóre nisze są po prostu puste.
Cała Świątynia zbudowana jest z rdzawych laterytowych bloków. Kamienie strukturą przypominają pumeks.






Tuż obok po drugiej stronie alejki stoi Wat Chedi Chet Thaeo co oznacza Świątynię siedmiu rzędów stup. To kolejne najważniejsze miejsce w murach miasta Si Satchanalai. Świątynia składa się z 32 stup różnej wielkości i w różnych stylach. Podobno Świątynia została zbudowana dla rodziny królewskiej. Wierzy się też, że była miejscem pochówku rodziny władcy Si Satchanalai.




Nieopodal stoją jeszcze dwie inne Świątynie, które warto zobaczyć.

Jedziemy dalej. W głąb lasu. Naszym oczom ukazują się schody prowadzące na niewielkie wzgórze. Z informacji na tablicy wynika, że schodów jest aż 144. Właśnie jest samo południe, termometr wskazuje 37 stopni w cieniu, a przed nami wejście na 144 wysokie stopnie w pełnym słońcu. Liczymy chociaż na to, że budowla, którą znajdziemy na górze będzie tego wysiłku warta.
Świątynia Khao Phnom Phloeng jest urokliwa i warto się tu wdrapać. Posąg Buddy, niejako ukryty wśród tropikalnych drzew wygląda tajemniczo i zachęca do krótkiej kontemplacji.
Dodatkowo ze wzgórza między drzewami rozpościera się piękny widok na okolicę.
Wydaje się, że każdy kto podróżuje chciałby odkrywać takie właśnie miejsca. Pełne magii, otoczone mgiełką tajemniczości.





Ruszamy dalej. Niespiesznie jeździmy sobie sami po terenie całego kompleksu. Turystów tu jak na lekarstwo. Wszyscy zwiedzają jedynie Stare Miasto Sukhothai, niesłusznie pomijając Si Satchanalai.
Naszym zdaniem miasto jest dużo bardziej klimatyczne niż Sukhothai i łatwiej wyobrazić sobie jak wyglądało za czasów swojej świetności.
Jadąc co chwila można natknąć się na mniej lub lepiej zachowane ruiny starożytnych budowli.



Po kilku godzinach wracamy na brzeg rzeki Yom. Musimy jeszcze przejść przez malowniczy most zawieszony w powietrzu.


Si Satchanalai i Chaliang są olśniewające. Koniecznie musicie tu przyjechać, przy okazji wizyty w Sukhothai. Jesteśmy pewni, że zachwyci Was to miejsce i na długo zapadnie w Waszą pamięć.

Porady praktyczne:
Z dworca autobusowego Sukhothai za 46 bahtów dojedziecie lokalnym autobusem do Si Satchanalai. Bilet wstępu od osoby do wszystkich obiektów kosztuje 220 bahtów + 20 bahtów tzw. admission fee.
Wynajem roweru na cały dzień 40 bahtów.
Koniecznie zabierzcie minimum 3 litry wody na osobę. Obecnie (listopad) jest bardzo gorąco, temperatura nie spada poniżej 34 stopni. Spacery wśród rozgrzanych kamiennych budowli dodatkowo potęgują temperaturę i stale czuliśmy się jak w piekarniku.
Pierwsze lokalne autobusy z Sukhothai odjeżdżają ok. godziny 8:00 rano, a ostatni autobus z Si Satchanalai wraca o godzinie 16:30.