W Waranasi trzeba mieć się ciągle
na baczności. Wspaniale rozwinięta sieć naciągaczy czeka na ciebie za każdym
rogiem. Gdy tylko wysiedliśmy z pociągu, bardzo miły, niedołężny pan, od
niechcenia, zapytał nas czy jesteśmy z Polski, czy z Hiszpanii. W pierwszej
chwili nie zorientowaliśmy się, że coś jest już nie tak. Po grzecznościowej
wymianie zdań, pan poinformował nas ile kosztuje riksza, ile taksówka i ile
hotele w dzielnicy do której chcieliśmy jechać. Dziękując pożegnaliśmy się i
skierowaliśmy się w stronę wyjścia do miasta. Zwykle przed dworcami w dużych
miastach są tzw. kioski pre-paid. Tutaj płaci się z góry ustaloną realną cenę
za określony kurs rikszą czy taksówką. Pozwala to uniknąć naciągnięcia przez
kierowcę na dodatkowe pieniądze. Zadowoleni z kwitkiem w ręku czekamy na
rikszę. Musimy zaznaczyć, że przed dworcem stoi setki riksz, a podjeżdża do nas
riksza w której obok kierowcy siedzi nasz miły pan z dworca. Ustalamy gdzie
jedziemy i wsiadamy do pojazdu. W duchu śmiejemy się. Znamy już te numery z
poprzednich wyjazdów. Miły pan zadaje dużo dociekliwych pytań. Ile chcemy
zapłacić za hotel, jak długo chcemy zostać i czy jesteśmy pierwszy raz w
Waranasi. Po informacji, że jesteśmy tu po raz drugi, a w Indiach już szósty
raz, mina trochę mu rzednie. Nie daje jednak za wygraną. Zatrzymujemy się przed
pierwszym hotelem. Mimo protestów, wyjmujemy z rikszy swoje plecaki i płacimy
ustaloną za kurs cenę. Idę oglądać pokój. Już pod drzwiami hotelu przejmuje
mnie kolejny łapacz. Oczywiście znajomy miłego pana. Gość prowadzi mnie na
ostatnie piętro, tam jest recepcja i tam na gości oczekuje właściciel. Na
nieszczęście miłego pana i łapacza, okazuje się, że pokój będzie wolny dopiero
za 3 godziny. Bardzo miło dziękujemy miłemu panu i mówimy, że zaczekamy, aż zwolni
się pokój we wskazanym hotelu. Tak naprawdę chcieliśmy, aby ktoś przywiózł nas
do nieznanej nam dzielnicy i pokazał, gdzie jest skupisko hoteli i guest
housów. Zaplanowaliśmy tę intrygę już W Delhi-J Jednak bardzo miły pan nie poddał się
tak łatwo. Wyjął gazetę i czeka razem z nami. Facet ma czas. Czeka na swoje
pieniądze. Jeśli skorzystamy z jego usługi, właściciel hotelu w którym
zamieszkamy, doliczy nam tę opłatę do ceny za dobę. Często jest to 80% wartości
ceny rzeczywistej. Pamiętacie o wspomnianej sieci naciągaczy? Zaczyna się już w
pociągu. Jechaliśmy w kuszetce z Hiszpanami czyli miły pan, już od konduktora
dostał cynk jakiej narodowości będą biali wysiadający z konkretnego wagonu. Do
tego dochodzi opłata za kierowcę rikszy, opłata dla miłego pana i opłata dla
tego, który czeka na nas na parterze w hotelu. Nie możemy gościa spławić.
Misiek zostaje z plecakami, ja idę pytać o pokoje w innych hotelach. Miły pan
tylko przez chwilę zastanawia się co robić. Żwawo rusza za mną. Trudno zgubić
taki ogon.Raz widzę za sobą kierowcę rikszy, raz miłego pana. Skręcam za róg
i przyspieszam. Chyba udało się ich zgubić. Ja znajduję fajny, tani guest
house, a Misiek obserwuje jak kierowca odjeżdża rikszą. Miły pan też się
ulotnił. Wracam do Miśka i idziemy do znalezionego hotelu. Meldujemy się i
idziemy do swojego pokoju. Podziwiamy widoki z naszego balkonu, gdy
nieoczekiwanie, miły pan z kierowcą wyrastają jak z pod ziemi przed naszym
hostelem. Chcą wyciągnąć od właściciela pieniądze za rzekome pokazanie nam tego
miejsca. Misiek schodzi na dół i stanowczo informuje, że sami znaleźliśmy ten
hotel i aby właściciel nie płacił im żadnych pieniędzy. Naciągacze odchodzą z
niczym i wracają na dworzec szukać kolejnej ofiary. Może z innymi turystami się
uda.
P.S. Naciągacze są w każdym
większym mieście Indii, ale najbardziej rozwinięte siatki naciągaczy (nie kojarzyć z mafią, to nie ma z tym
nic wspólnego!!! ) są w
Delhi, Waranasi i Agrze. Naprawdę trzeba się nieźle nakombinować, aby nie dać
się złapać w tę pajęczą sieć. Chcemy
podkreślić, że nie stwarza to żadnego niebezpieczeństwa dla turysty, trzeba
tylko poświęcić więcej swojego czasu, aby przechytrzyć profesjonalistów i nie
przepłacić za hotel.
Skąd my to znamy??? W Varanasi może aż tak bardzo tego nie doświadczyliśmy (przebywaliśmy głównie z hinduskimi przyjaciółmi), ale za to w Delhi czy w 'nepalskim' Katmandu naciągacze strasznie dawali nam się we znaki. Faktycznie nie dać się naciągnąć to sztuka. Dużą sztuką jest przejrzeć ich sztuczki. A sztuką nad sztuki jest ich oszukać (co, notabene, nam również kilka razy się udało)! Brawo za reakcję przed ostatnim hostelem /próba naciągnięcia właściciela/.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!!!
R@J
O, w Kathmandu nigdy nam naciąganie się nie zdarzyło-:) w Delhi to można powiedzieć normalka, podobnie jak w Varanasi. Właśnie jak piszecie, na ich sztuczki musimy mieć swoje sztuczki-:) hihi
OdpowiedzUsuń